[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieczęci dokonywano tego oszustwa następująco: zdobywano dowolny
autentyczny dokument z pieczęcią, następnie przecinano ją w poprzek na dwie
połowy, które lekko podgrzawszy nakładano na sznurki (na których
przymocowywano wówczas pieczęcie do dokumentów) i ściskano mocno, tak
jednak, by nie uszkodzić tłoczeń; gorący wosk łączył się bez śladu spoiny...
Ale \e ty to zrobiłeś, opacie Piotrze? Właśnie ty?...
Wydało mi się, \e usłyszałem głos cichy, mo\e zasmucony, ale jednocześnie i
zdecydowany:
Czy\ miałem narazić na potwarze dobre imię mego poprzednika, opata
Willerma?
Tak, poprzednika. W moich notatkach zapisałem bowiem: Po opacie
Willermie (zwanym Guillermus albo Vilhelmus), który zmarł w 1235 roku,
opatem sulejowskiego klasztoru został ojciec Piotr... .
Tak oto, na pozór monotonnie, a przecie\ w wielkim pośpiechu upływały mi
dni między archiwami, muzeami, bibliotekami, pracowniami ksero i
mikrofilmów. Tylko noce zarezerwowałem sobie na stylizację i przepisywanie
hurra, ju\ na czysto! mniej lub więcej chwalebnych dziejów opatów z
Sulejowa.
Odebrawszy kolejne odbitki ksero ostro\nie wyjechałem na ulicę, mru\ąc
oczy zmęczone długim ślęczeniem nad rękopisami i starodrukami, gdy w
lusterku wstecznym dostrzegłem szare volvo.
Podświadomie chyba pomyślałem o je\d\ącej takim wozem Czarnej Milady:
Gdzie te\ podziewasz się teraz, czarna damo Sulejowa i Nieborowa?
Volvo skręciło w boczną ulicę, a ja skupiłem się na prowadzeniu auta...
Odprowadziłem wehikuł do gara\u i cię\kim krokiem naprawdę byłem
zmęczony poszedłem Starym Miastem do domu...
O dziwo, klucz patentowego z nazwy, a tak naprawdę byle jakiego, zamka w
moich drzwiach nie chciał się obrócić. Próbowałem i tak, i tak... Wreszcie
zrobiłem rzecz najprostszą: nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się leciutko i
cichutko! A niech to!
Złodziejom, którzy włamali się do mojej kawalerki, nale\ał się zawodowy
szacunek! Nie było zakamarka, w który by nie zajrzeli! Sądzę, \e trąba
powietrzna narobiłaby mniejszego bałaganu! A kim byli owi nieproszeni goście?
Od razu pomyślałem o szajce Czarnej Milady (tak nazwałem ten gang, choć
ponoć miał on swego szefa ). Ale tamten był dla mnie niewiadomą, natomiast
Czarna Milady te\ niewiadomą... tyle, \e piękną! Gdybym jednak nie pomyślał o
nich, sulejowscy mnisi pozostawili wizytówkę: na blacie przewróconego do
góry nogami stołu le\ał bełt kuszniczy. Oczywiście ju\ tylko z dwoma
ostrzegawczymi nacięciami!
A niech was diabli! zakląłem ciskając wizytówkę w kąt. Przecie\
wiem, po co przyszliście: po testament Jędrzeja Baldaricha-Bałdrzycha! Ale \eby
odsuwać regały z ksią\kami? Czy myślicie, \e nie stać mnie na wymyślenie
lepszej kryjówki dla skrawka papieru? Nie lekcewa\yliście i małych schowków,
bo wybebeszyli i zamra\alnik lodówki, zmieniając w nieapetyczną packę moje
ulubione pierogi ruskie?! Niech no ja was tylko dostanę w swoje ręce!
Po chwili jednak zreflektowałem się.
Bo\e! westchnąłem. Ja tu \artuję, a czeka mnie tyle pracy przy
uporządkowaniu materiałów poświęconych opatom sulejowskim.
Tak opadła ze mnie złość i \ądza ukarania opryszków, a pozostało tylko
znu\enie... Potrzebowałem kogoś, kto wyzwoliłby mnie od niego. Siadłem na
stercie ksią\ek, sięgnąłem po telefon i prawie automatycznie wykręciłem numer
mistrza Nataniela:
Dzień dobry, mówi Tomasz...
Ach, to ty!... głos mistrza, ku mojemu zdumieniu, pobrzmiewał
za\enowaniem. Koniecznie przyjedz do mnie nie dawał mi dojść do słowa
płyta nagrobna naszego przyjaciela Pronobisa jest ju\ gotowa! Jedzmy zło\yć ją
na grobie! Urwisy zrobiły i wkopały ławeczkę przy nim...
Nagle odechciało mi się dzielić z mistrzem kłopotami. Zawsze zdą\ę mu o
nich powiedzieć, zwłaszcza, gdy się ju\ wygada... pomyślałem.
Potelepałem się więc (u\ycie słowa skorzystałem w stosunku do miejskich
środków komunikacji uwa\am stanowczo za zbyt wielki komplement)
autobusami do willi zamieszkałej przez mego mentora.
Kawa, którą mnie przyjął, była mocna i wonna, a i papierosy,
najprawdopodobniej egipskie, były wyśmienite...
Kochany bracie odezwał się, mo\e niepotrzebnie w ten\e sposób
nawiązując do zakonnej tematyki, którą poruszyłem, wspominając o moich
nowych odkryciach dotyczących dziejów opatów sulejowskich tak więc rycerz
Zbigniew ze Stolna, wnuk rycerza Baldaricha-Bałdrzycha, został oszukany przez
opata Piotra... Czy myślisz, \e to ma związek z konfliktem między opatem
Bernardem a Jędrzejem Baldarichem-Bałdrzychem, który miał miejsce w XVIII
wieku, a więc pięćset lat pózniej? Takie myślenie to absurd, o który cię nie
posądzam! zakończył z triumfem, który, jak mi się wydało, miał go umocnić
przed rozmową na temat w jakiś sposób dlań niewygodny. I jakby ze
zniecierpliwieniem w oczekiwaniu na tę właśnie część naszej rozmowy zbył byle
jakimi wyrazami współczucia moją opowieść o włamaniu. Po czym milczał przez
chwilę, wreszcie odchrząknął i patrząc gdzieś przez okno powiedział:
Wiesz, kiedy byłem w Sulejowie, aby dopilnować starannego wykonania
płyty nagrobnej profesora, odwiedziłem oczywiście jego grób... I wyobraz sobie,
kogo spotkałem w ruinach opactwa?... Tę piękną damę, którą w swoim czasie
obdarzyłeś pięknym imieniem: Babie Lato! Zamieszkała tam wraz ze swym
aktualnym przyjacielem, malarzem Bogumiłem, aby towarzyszyć mu w twórczej
pracy nad obrazami przygotowywanymi na międzynarodową wystawę pejza\u.
Ach tak...
Napotkałem ją podczas jednej z mych samotnych wędrówek po ście\kach
wśród ruin i baszt. Wybiegła mi naprzeciw spod złamanego ramienia arkady
refektarza. Jej przejrzystą suknię w kwiaty prześwietliło słońce jak szklany
witra\ klasztorny. Na mój widok wydała radosny okrzyk, pytała o ciebie i
widziałem w jej oczach szczęście na myśl, \e jesteś mo\e w pobli\u. Potem był ju\
tylko smutek...
Mnie tak\e na wspomnienie Babiego Lata ogarnia smutek...
Spędziliśmy razem całe popołudnie a\ do wieczora. Jej malarz pracował na
stoku wzgórza, a my trzymając się za ręce wędrowaliśmy daleko brzegiem rzeki.
Mówiłem o świątobliwych opatach sulejowskich i o tobie. Migotanie rzeki niosło
jej śmiech, gdy opowiadałem nasze przygody w Nieborowie; o zmroku płakała
wraz ze mną u grobu Herakliusza, tuliłem ją i okrywałem płaszczem, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]