[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zanim uświadomiłem sobie powagę grozby, okrutny kat siłą rozwarł mi prawą dłoń,
przydeptał ją ciężkim butem, a mały palec, który pozostał wyprostowany, wsadził między
zardzewiałe kleszcze.
- Powiedz grzeszniku, czy oprócz naszego jedynego Boga wyznawałeś innych i oddawałeś
im cześć? - syknął fałszywie Torquemada.
- Nigdy nie wyznawałem innych bogów - odparłem stanowczo.
- Nieprawda! - Mnich splunął mi w twarz, a kat niemiłosiernie zacisnął kleszcze.
Wrzasnąłem z nagłego bólu i nie wierząc własnym oczom, spojrzałem na sterczący na
końcu dłoni kikut.
Nienasycona gardziel kleszczy przesunęła się na następny palec.
- Powiedz, grzeszniku, ile razy wymawiałeś imię Pana Boga swego nadaremno?
- Nie macie prawa!
- Odpowiedz!
- Nie macie prawa! Szczęk kleszczy.
Palec serdeczny upadł na zakurzoną podłogę. Krew wytrysnęła niczym fontanna i
ciurkiem ściekała po drewnianym oparciu, tworząc mi pod nogami rubinową kałużę.
- Aaaaaaauuuuuu!!! Przestańcie! - wrzasnąłem na całe gardło.
Ale moi prześladowcy zignorowali krzyk. Nie pozwolili mi nawet zaczerpnąć tchu.
- Powiedz, grzeszniku - kontynuował Torquemada z kamienną twarzą. - Czy pamiętałeś,
aby dzień święty święcić?
- Tak, pamiętałem - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Nieprawda!
Oprawca obciął następny palec.
- Czciłeś ojca swego, matkę swoją?... zabijałeś?... cudzołożyłeś?... - następne pytania
docierały do mnie niczym echo. Cały mój świat był pełen bólu i rozpaczy. Miotałem się
uwięziony w kajdanach.
Ale tylko przez chwilę. Dopóki starczyło mi sił. Potem już nie protestowałem, tylko
błagałem szeptem i podnosiłem cichy lament.
Wszystko na darmo.
- Kłamałeś? Fałszywie świadczyłeś przeciwko blizniemu swemu?
Dziesięć boskich przykazań. Jedno na każdy palec, jak mówiła moja babcia.
- ...pożądałeś żony blizniego swego... A jakiejkolwiek rzeczy, która jego jest?
Moje odpowiedzi nic nie znaczyły. Liczył się tylko mój majątek, klejnoty i pieniądze, na
które ostrzyła sobie zęby banda nienażartych kruków.
Przeklinam ich do dziesiątego pokolenia!!!" - pomyślałem i zamknąłem oczy...
Gwałtownie zerwałem się i prawie sturlałem z tapczanu. Całe ciało oblał mi zimy pot, a
żyły na skroniach dziko pulsowały. Odkryłem koc i usiadłem na łóżku, żeby zaczerpnąć tchu.
Ze strachem spojrzałem na własne ręce.
Mimo że w pokoju gościnnym panowała ciemność, na zgięciu każdego palca dało się
rozpoznać poprzeczną bliznę.
Blizny powoli zbladły i zniknęły. Ale były tam - wystarczyło, że wiedziałem.
Ukryłem twarz w dłoniach i zapłakałem cicho.
DZIEC CZWARTY
CZWARTEK 14.09
Gdy rano pojawiłem się w kuchni, Tamara od razu bezbłędnie odgadła powód mojej
bladości i depresyjnego wyrazu twarzy.
- Zły sen?
Usiadłem do śniadania i nalałem sobie kawy.
- Dokładnie. Koszmar - siliłem się na wesoły ton. Niestety mi nie wyszło.
Tamara zrobiła śmiertelnie poważną minę. Schyliłem się po masło, ale opadła mi ręka.
- I to nie pierwszy - szepnąłem, spoglądając na nią podkrążonymi z niewyspania oczami.
- Dzisiaj to było naprawdę przerażające.
Zamiast mi współczuć Tamara wykrzywiła gniewnie usta.
- No proszę! Nocny koszmar! I to nie pierwszy! Czego ja się tu dowiaduję! - Ton jej
głosu był zimny i ostry jak brzytwa. - Jest coś jeszcze, o czym zapomniałeś mnie
poinformować?!
- Miewam złe sny. - Wzruszyłem ramionami.
- Naprawdę? - spytała z przekąsem.
- Przytrafia się to wielu ludziom. Nie przypisywałem im jakiegoś szczególnego znaczenia
- powiedziałem, przeczuwając kolejne złe wiadomości.
- O znaczeniu to ja zadecyduję, dobrze? Kiedy to się zaczęło?
- W poniedziałek... właściwie nie, już w niedzielę...
- Pamiętasz poszczególne sny? Zamyśliłem się i po chwili przytaknąłem.
- Więc opowiedz mi je. Po kolei.
Nabrałem powietrza i szukałem jakiegoś punktu zaczepienia. Zmusiłem się, by nabrać
nieco masła na nóż i posmarować rogalik. Już pierwszy kęs jedzenia i łyk gorącej kawy
trochę mnie ocuciły. Przy śniadaniu nawet te najgorsze sny wydają się łagodniejsze, a czując
ciepło w żołądku, o wiele łatwiej o nich rozmawiać. Nawet gdy wrażenie spokoju jest tylko
iluzją.
Moja opowieść nie była spójna, o wielu szczegółach przypominałem sobie z lekkim
opóznieniem. Była chaotyczna i nieuporządkowana tak jak uczucia, które dopadały mnie
zaraz po przebudzeniu. Mimo to zawierała wszystkie najważniejsze elementy: świece, Orloj,
Parsifal...
To wystarczyło, żeby Tamara straciła apetyt, a na jej, czole pojawiły się kolejne
zmarszczki.
- Nie wdepnąłeś w bagno, ale w obrzydliwe gówno - stwierdziła zachrypniętym głosem,
gdy skończyłem.
Kęs rogalika, który miałem akurat w ustach, stanął mi w gardle i zacząłem gwałtownie
kaszleć. Pomógł mi łyczek kawy, ale w oczach zabłysły łzy.
- %7łe co?
Dziewczyna potrząsnęła głową i podparła ręką czoło. Starała się jeść dalej, ale po chwili
przerwała, odłożyła widelec i spojrzała mi prosto w oczy.
- Trzynaście świec, dwunastu apostołów, jedenastu rycerzy Okrągłego Stołu i dziesięć
przykazań. Piękny szereg. Co ci to przypomina, Dawidzie?
- Końcowe odliczanie? - zapytałem nieśmiało.
- Bingo! - Klasnęła w dłonie. - Teraz to wszystko zbierzemy do kupy. Odliczanie do
czego?
Nerwowo obracałem leżący na talerzu rogalik.
- Do spełnienia klątwy?
- Bingo! Inteligentny chłopiec! - Wstała, wytarła ręce ścierką i rzuciła ją w moją stronę. -
Dlaczego nie potrafił wpaść na to bez niczyjej pomocy?!
W normalnych okolicznościach zezłościłby mnie taki ton, ale głowę zaprzątały mi inne
myśli.
- Dwudziestego... dwudziestego trzeciego września. To jest sobota - obliczałem
półgłosem. - Co stanie się w przyszłą sobotę?
- Dobre pytanie. - Oparta o stół Tamara z bliska gromiła mnie wzrokiem. - Co stanie się
w przyszłą sobotę? Hm, nie jestem pewna, kolego... Nie jestem dobrym tłumaczem snów, ale
sądząc po charakterze tych twoich, może nie będzie tak ciężko zgadnąć...
Z wysiłkiem przełknąłem ślinę.
- Wygląda na to, że zostało ci dziesięć dni życia. Więc ruszmy się w końcu...
* * *
Asystent Tamary mieszkał niedaleko. W jednopokojowym mieszkaniu, chyba na
czwartym piętrze. Nie pamiętam nazwy ulicy, ale wiem, że naprzeciwko znajdowała się
przychodnia i poczta.
- Bronisław Bohater - podał mi rękę, gdy tylko weszliśmy. - Spotkaliśmy się przelotnie w
szpitalu.
Przez chwilę patrzyłem na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Abel. Dawid.
Po rannej nowinie byłem kompletnie roztrzęsiony i wlokłem się za Tamarą jak cień. Moje
ciało i myśli oddzielone od siebie błądziły w zupełnie innych wymiarach.
Usłyszałem ciche miauczenie. Przy Bronku pojawiły się jego trzy koty, by przywitać
wczesnych gości. Rozkosznie mrucząc, otarły się o nogi Tamary. Ledwie jednak podeszły do
mnie, prychnęły ze wstrętem i uciekły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]