[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack chce, żeby opisywać też rozbite statki. Twierdzi, że na zebraniu rybaków podali, iż w
zeszłym roku wydarzyło się ponad trzysta niebezpiecznych wypadków na morzu. Quoyłe, on
chce, żebyś prowadził też kronikę rozbitych statków, wiesz, zdjęcia, tak samo jak przy
kraksach samochodowych. Jest ich tak dużo, że zawsze będziemy mieli jakąś nową
katastrofÄ™.
- Co do tego nie ma wątpliwości - stwierdził Quoyle, patrząc na Terta Carda.
26
Deadman
Deadman - irlandzki proporzec", luzno wiszące końce lin lub żagla.
SÅ‚ownik morski
Koniec września, odpływ, księżyc w ostatniej kwadrze. Po raz pierwszy Quoyle został sam w
zielonym domu. Ciotka wykorzystała weekend i pojechała do St. John's po kreton i guziki.
Bunny i Sunshine płakały tak długo, aż pozwolił im zostać u Dennisa i Beety na urodzinach
Marty.
- Ona jest moją najlepszą przyjaciółką, tato. Szkoda, że nie jest moją siostrą - powiedziała
dobitnie Bunny. - Proszę, proszę, proszę, pozwól nam zostać.
Potem w sklepie Flying Squid Gift & Lunchstop wybrała pierścionek z perłowej muszli na
prezent dla Marty, który owinęła w poplamioną chusteczkę higieniczną.
W piątkowe popołudnie Quoyle popłynął swoją wyszydzaną łodzią z ogromną torbą jedzenia
i dwoma sześciobutelko-wymi kartonami piwa. Zabrał też wszystkie swoje notatki oraz
maszynę do pisania. Do tego jeszcze stos książek zawierających dziewiętnastowieczne
przepisy żeglugi handlowej
212
wraz z przykładami ich łamania. W kuchni pochylił się, by umieścić piwo w chłodziarce pod
zlewem, i uświadomił sobie, że zapomniał o lodzie. Planował, że go kupi, lecz chłodziarka
była pusta, a pojemnik na lód wciąż w łodzi. Trudno. Wieczorem wypił piwo takie, jakie było, i
zabrał się do pisania przy lampie gazowej.
W sobotę Quoyle chodził po prawie pustych pokojach; powietrze przesycone kurzem
zdawało się falować, kiedy nadchodził. Do lunchu rąbał drewno. Potem piwo, dwie puszki
sardynek i puszka fasoli. Po południu pracował przy kuchennym stole: pisał pierwszy szkic,
waląc w klawisze i przeklinając, kiedy palec uwiązł mu między nimi. Pisał o Samuelu Plim-
sollu i jego wynalazku.
NA MIAOZ BOSK, POMÓ%7Å‚CIE MI
Wszyscy widzieli linie Plimsolla albo znak «wolnej burty» na statku. OznaczajÄ… one granicÄ™
bezpiecznego ładunku, jaki dany statek może przewiezć.
Znaki te pojawiły się w 1868 roku dzięki staraniom jednego człowieka, Samuela Plimsolla,
członka parlamentu z Derby. Plimsoll walczył o bezpieczeństwo marynarzy w czasach, kiedy
pozbawieni skrupułów właściciele statków celowo wysyłali na morze przeciążone stare statki.
Niewielka książeczka Plimsolla Nasi marynarze opisywała statki tak obciążone węglem i
żelazem, że fale przelewały się przez ich pokład. Ich właściciele dobrze wiedzieli, że statki
zatoną, a ich załogi zginą. Pozwalali jednak na to ze względu na ubezpieczenie.
Przeciążenie stanowiło główną przyczynę tysięcy katastrof morskich każdego roku. Plimsoll
błagał, by wprowadzono nakaz malowania na burcie linii granicy ładunku, zaklinał, by pod
żadnym pozorem nie wypuszczano statku w morze, jeśli nie ma na nim widocznej linii.
ZwracaÅ‚ siÄ™ on bezpoÅ›rednio do swoich czytelników: «Czy wÄ…tpicie w moje sÅ‚owa? W takim
razie, na miÅ‚ość boskÄ…, pomóżcie mi nakÅ‚onić KomisjÄ™ KrólewskÄ…, by zbadaÅ‚a sprawÄ™!»
Potężni właściciele przedsiębiorstw żeglugowych zwalczali go wszelkimi sposobami".
Kiedy przerwał, znowu zbliżał się wieczór. Przyrządził dwa funty krewetek w oliwie z oliwek z
czosnkiem i zjadł je, wysysając mięso ze skorup. W zapadającym zmierzchu zszedł do
przystani z ostatnim piwem. Starając się nie zwracać uwagi
213
na komary, obserwował zapalające się światła Killick-Claw. Mrugające latarnie morskie na
cyplach.
W nocy znowu przyszła Stara Czarownica, osiodłała go i ujeżdżała. Znowu śnił, że jest na
koszmarnej autostradzie. Maleńka postać pod estakadą wyciągała ramiona w błagalnym
geście. Petal, zakrwawione, porwane na strzępy ciało. On jednak jechał tak szybko, że nie
mógł się zatrzymać. Hamulec nie działał. Zbudził się na kilka minut. Prawą stopę miał
ściągniętą skurczem od naciskania na nie istniejący hamulec, kark zlany potem niepokoju.
Wiatr wył w linach przytrzymujących dom. Ten odgłos budził poczucie beznadziejnego
opuszczenia. Quoyle nasunął śpiwór na głowę i ponownie zasnął. Zaczynał się już
przyzwyczajać do koszmarów.
W niedzielne popołudnie artykuł o Plimsollu miał już właściwie napisany i poczuł potrzebę
pójścia na spacer. Jeszcze nigdy nie doszedł do końca cypla. Kiedy zamykał za sobą drzwi,
z klamki zsunął się kawałek sznurka z węzłami. Podniósł go i wsunął do kieszeni. A potem
poszedł w dół brzegiem aż do końca lądu.
Wspinał się po głazach wielkich jak domy, ich ściany tworzyły wilgotne pokoje wyściełane
wodorostami. Kamienie uwięziły zagubione sieci, zmieszane ze szczątkami muszli małży i
wodorostów. Mewy zrywały się z rozlewisk. Skały były zasłane pustymi skorupami krabów,
wilgotnymi jeszcze od rdzawego płynu, który wydzielały. Linia brzegu zwęziła się do samego
klifu. Tą drogą nie mógł już iść dalej.
Zawrócił więc. Wspiął się ku wrzosom porastającym zbocze, które przypominały pokurczone
peruki. Kamień poprzecinany był głębokimi żlebami. Poszedł ścieżkami karibu aż do
granitowego jęzora, który był wysunięty w morze. Po prawej stronie miał błękitny krąg
Omaloor Bay, po lewej stronie surowy brzeg ciągnący się daleko aż do Misky Bay. Przed nim
otwarty Atlantyk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]