[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Aadna rzecz  ocenił, podając ją chłopcu.  Dobrze zrobiona.
33
 Czego chcesz?  spytał sucho tamten.
 Dowiedzieć się, jak zdrowie rannego. I jak długo macie zamiar pozostawać
na mojej ziemi.
Mag zmierzył ela spojrzeniem od góry do dołu. Koret prezentował się znacz-
nie korzystniej niż poprzednio, w najlepszym ubraniu, starannie ogolony i ucze-
sany.
 A więc to jest twoja dziedzina? Te trochę drzew, błota i ruin?
 Skromne, ale własne  odparł Koret.  Nie każdy, kogo zastaje się w nie-
woli, jest niewolnikiem z urodzenia. Mam swoją ziemię, swoich ludzi i obowią-
zek, by wiedzieć, co się dzieje na moim terenie. Na przykład na tym pagórku.
 Możesz się nie martwić. Pagórek nie istnieje, a my się właśnie wynosimy.
Nie zaczepiaj nas, a my damy wam spokój.
Mag miał zamiar odejść, lecz Koret zatrzymał go.
 Jak to: pagórek nie istnieje?
Chłopak wzruszył ramionami.
 Chcesz zobaczyć? To chodz. Tylko sam. Oni tam są trochę zdenerwowani.
 Mogę wziąć jednego człowieka?
Mag skinął ręką, by podążyć za nim.
Wzgórze nie istnieje? Koret zachodził w głowę, co też to mogło znaczyć. Jed-
nak dopiero wtedy, gdy razem z przybocznym wdrapali się stromą ścieżką prawie
na szczyt, przekonał się na własne oczy, że Podpalacz mówił całkiem dosłownie.
Obozowisko nie istniało. Dwaj Ogorantczycy, nie wierząc własnym oczom, roz-
glądali się w osłupieniu. Pod nogami mieli twardą, równą jak stół płaszczyznę.
Zupełnie jakby wierzchołek wzgórza został ścięty jednym poprzecznym ciosem
gigantycznego miecza. Hazar przyklęknął i ciekawie przesunął dłonią po ziemi.
 O Kamienny Panie. . . Popatrz tylko!
Koret rzucił okiem, po czym ze zdumieniem wziął z ręki towarzysza niewielki
kamień  z jednej strony był nierówny, pokryty ziemią, a z drugiej zupełnie pła-
ski i lśniący, jakby przepołowiono go, a potem wypolerowano. El zorientował się,
że w ziemi tkwi pełno takich kamieni, dużych i małych. Wyglądała jak świąteczne
ciasto z owocami, przekrojone ostrym nożem.
 Robi wrażenie, co?  odezwał się Podpalacz.
 Co tu się stało?
 Ci, o których mówiłeś, przyszli wczoraj i w dużej liczbie. Na własne nie-
szczęście.
 Gdzie są teraz. . . ?  spytał Koret prawie bez tchu, choć domyślał się praw-
dy.
 Nigdzie  usłyszał w odpowiedzi.  Nie ma ich. Nie żyją.
Koret dojrzał kątem oka, jak Hazar ukradkiem robi kilka gestów odstrasza-
jących złe duchy. Nieco go to zirytowało. Czarodzieje mimo wszystko nie byli
demonami i takie zabobony w niczym nie pomagały, a mogły obrazić obecnych.
34
Zwłaszcza ci tutaj nie wyglądali na istoty z piekła. Wytwórca łańcuchów aku-
rat wyczesywał włosy gęstym grzebieniem, pochylony nad gorącym popiołem
z ogniska. Trudno o bardziej przyziemną czynność niż walka z wszami. Malutki
czarodziej podszywał oberwany skraj płaszcza.. Reszta skupiła się wokół chorego
Fail essa, rozmawiając o czymś.
 Co z nim?  Koret stanął tuż obok.
Masywny jak dębowy pniak czarodziej podniósł na niego oczy, po czym rzekł
dość poprawnym northlanem, choć z silnym obcym akcentem:
 Niedobrze jest. My musimy wracać. Tutaj nic nie ma. Nie ma jedzenia,
domu. . . nic. Niedobrze dla niego.
Rzeczywiście, el ocenił, że młody  władca zwierząt wygląda dużo gorzej.
Twarz mu wychudła, długi nos zaostrzył się. Słysząc obcą mowę, otworzył oczy.
Uśmiechnął się lekko, gdy rozpoznał Koreta, po czym powieki mu opadły, jakby
nawet to było za dużym wysiłkiem. Wyglądał, jakby miał umrzeć lada chwila.
Koret jeszcze raz rozejrzał się. Z całego obozowiska ocalały tylko resztki wie-
ży. Nawet najbliższe zarośla wyglądały, jakby przejechała po nich brzytwa.
 Jak to zrobiliście?
 To on.  Ogniowy mag wskazał palcem chłopaka z ciemną grzywą wpa-
dającą nieporządnymi kosmykami do oczu. Siedział na ziemi, wspierając łokcie
na kolanach, a twarz podpierając rękami, i ponuro gapił się w przestrzeń.
 On sam?  upewnił się Koret.
 Tak. Wystarczyło. Jak to po waszemu? Wędrowiec. Znika tu, pojawia się
tam, albo przenosi różne rzeczy. Przeniósł bandytów.
 Gdzie?  nie zrozumiał Koret.
 Nigdzie. Albo gdziekolwiek. Jak widać, razem z kawałem ziemi. Tego nie
udało się uniknąć.
 Jeden starczyłby za armię  rzekł el, wstrząśnięty. Nagle zrozumiał, jakie
możliwości kryły się w mocy nawet pojedynczego maga, i dostał gęsiej skórki na
samą myśl o tym.
Jego rozmówca wzruszył ramionami.
 Chyba masz rację, ale jakoś nikt go do tej pory nie chciał wynająć.
 Za kosztowny?
 Nieee. . .  roześmiał się młody czarodziej.  Jakoś się nie składało. A co,
chciałbyś go nająć do gwardii przybocznej? Chcesz, to spytam, ile brałby za ty-
dzień.
Koret uśmiechnął się krzywo.
 Ba! Mnie nie stać, ale król pewnie by go obsypał złotem. Teraz, w czasie
wojny, taki żołnierz byłby wart tyle, co zaważy.
Czarne oczy maga zwęziły się.
 Wojna? Jaka wojna?
 Jak to  jaka ? Na północnej granicy, z obcymi.
35 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl