[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długo żył z dala od ludzkości, by człowiekiem pozostać. Tylko jedna nić wspomnień, nić nienawiści i
pragnienia zemsty, wiązała go z ludzkością, od której został odcięty, i kazała trwać w przyczajeniu
obok tych, których nienawidził. Tylko ta cienka struna sprawiła, że oszalały nie przepadł na wieki w
korytarzach i salach podziemnego świata, odkrytego przez się dawno temu.
- Szukałeś czegoś! - szepnęła Tascela, cofając się. - I znalazłeś to! Jest w tobie pamięć waśni! Po
wszystkich latach ciemności, pamiętasz!
Albowiem w wychudłej dłoni Tolkemeka kołysała się teraz osobliwa różdżka o jaspisowym
odcieniu, zakończona rozjarzonym guzem w kształcie owocu granatu. Odskoczyła na bok, gdy
wyciągnął ją przed siebie jak włócznię i strumień szkarłatnego ognia trysnął z owego guza. Chybił,
lecz na linii uderzenia znalazła się niewiasta przytrzymująca nogi Valerii. Ogień trafił ją między
łopatki.
Rozległ się ostry trzask, gdy ognisty strumień wystrzelił z piersi nieszczęsnej i krzesząc błękitne
iskry uderzył w czarny ołtarz. Niewiasta padła na bok, kurcząc się i marszcząc jak mumia.
Valeria stoczyła się z ołtarza na jego przeciwną stronę i na czworakach ruszyła ku ścianie. Piekło
bowiem rozszalało się w komnacie tronowej Olmeka.
Młodzieniec, który dzierżył dłonie Valerii, umarł jako następny. Począł był uciekać, nim jednak
uczynił pół tuzina kroków, Tolkemec, ze zręcznością zadziwiającą u człeka tak mizernej postury,
zmienił pozycję, chwytając uciekiniera między siebie a ołtarz.
Znów błysnął ognisty strumień i Tecuhltl bez życia opadł na podłogę. I znów poszły z ołtarza
błękitne iskry.
Potem rozpoczęła się rzez. Wrzeszcząc opętańczo ludzie pędzili po izbie, odbijając się od siebie,
potykając i padając. A wśród nich pląsał i skakał Tolkemec, i śmierć rozdzielał. Nie mogli uciekać
przez drzwi, albowiem metal wrót, podobnie jak stalowe okucia ołtarza, zamykał, widno, obwód
owej nieznanej szatańskiej siły, co jak błyskawica strzelała z różdżki czarnoksięskiej, którą
wymachiwał staruch.
Gdy mąż jakiś albo niewiasta znalezli się między nim a drzwiami bądz ołtarzem, ginęli
natychmiast. Nie wybierał Tolkemec ofiar, zabijał jak popadło, a łachmany powiewały na jego dziko
wirujących członkach i ostry pisk przebijał się przez wypełniające komnatę wrzaski. Ruszył nań
zdesperowany wojownik, wznosząc sztylet, i padł, nim zdołał go opuścić. Lecz pozostali, jak
ogłupiałe bydło, ani myśleli o ucieczce czy oporze.
Zginął wreszcie ostatni Tecuhltl poza Tascela. Księżniczka podbiegła do Conana i Valerii, która
ukryła się za plecami Cymmeryjczyka, i pochyliwszy się, dotknęła posadzki w wiadomym sobie
miejscu. Natychmiast rozwarły się stalowe szczęki, uwalniając skrwawioną nogę, i zniknęły w
zagłębieniu.
- Ubij go, jeśli zdołasz! - wydyszała, wciskając w dłoń barbarzyńcy ciężki nóż. - Nie sprosta mu
moja magia!
Wyskoczył przed niewiasty, w ogniu bojowego szału zapominając o bólu w rozdartej łydce. Szedł
nań Tolkemec z błyskiem w szatańskich oczach, ale zawahał się, widząc lśnienie stali w dłoni
Conana.
Rozpoczęła się makabryczna gra, gdy Tolkemec okrążał Cymmeryjczyka, starając się dostać go
między siebie a drzwi czy ołtarz, zaś barbarzyńca umykał, czekając okazji do zadania pchnięcia. W
napięciu, wstrzymując oddech, przypatrywały się temu niewiasty.
Ciszę zakłócało tylko szuranie szybko przesuwających się stóp. Tolkemec nie skakał już i nie
tańcował, świadom, że z grozniejszym oto przyszło mu do czynienia mieć przeciwnikiem niż owi
ludzie, co z wrzaskiem na ustach umierali w bezładnej ucieczce. W pierwotnym lśnieniu oczu
barbarzyńcy determinację odczytał równie śmiertelną jak jego własna. Krążyli i krążyli; gdy jeden
zmieniał pozycję, czynił to i drugi, jakby łączyła ich niewidzialna a krzepka struna. Ale za każdym
razem Conan przybliżał się nieco do przeciwnika. Już węzlaste mięśnie jego ud jęły się prę- żyć do
skoku, gdy rozległ się krzyk Valerii. Przez chwilę krótką jak mgnienie, drzwi z brązu na jednej
znalazły się linii z ciałem Cymmeryjczyka. Wystrzelił ognisty strumień, parząc bok Conana, który
gwałtownie skoczył w bok, ciskając jednocześnie nóż. Z wibrującą na piersi rękojeścią opadł stary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]