[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbielały mu z bólu. Musiał niezle oberwać. - Tego drugiego wrzucili do płonącej stajni, kiedy
zobaczyli, że nie ugaszą ognia.
Nie powiedział tego w jednym kawałku, ale w serii krótkich westchnień. Wysiłek kosztował
go kolejny atak torsji.
Współczułem mu, choć nie tak, jak powinienem. Sam byłem cały poobijany.
Wstałem.
- Lepiej zrobić, co jest do zrobienia. - Paskudztwo wyglądało tak, jakby zamierzało pozbierać
się do kupy. Wszystkie kawałki pełzły w kierunku jednego, centralnego punktu. Pokuśtyka-
łem, odkopując jak najdalej leżące luzno członki.
- A co tu się dzieje? Podniosłem wzrok.
Wayne i Kaid pojawili się przy balustradzie na trzecim piętrze, gotowi przejąć wartę.
- Zejdzcie na dół. Nie będziemy w stanie sami go wykończyć. Wayne był na dole szybciej
niż Kaid. Spojrzał na to, co zostało z Chaina, na kawałki przegniłego ścierwa i znów na Cha-
ina.
- Chłopie. Chłopie, och, chłopie. Chłopie - powtarzał to w kółko, aż wreszcie spytał: - Co się
stało?
Opowiedziałem mu. Kaid zdążył podejść, by usłyszeć historię w całości.
- Chłopie. Chłopie, och, chłopie. - Wayne miał pietra. Po raz pierwszy, odkąd się tu zjawiłem,
ujrzałem, że jeden z tych ludzi wreszcie dał się przekonać o własnej śmiertelności.
- Cholera, jesteście znowu bogatsi o sto tysięcy.
- Chłopie, a co mnie to obchodzi. Nie potrzebuję ich. Nie są tego warte. Wynoszę się, jak tyl-
ko będzie na tyle jasno, żeby nic na mnie nie skoczyło.
- Ale...
- Forsa to nie wszystko. Nie możesz jej wydać, jeśli nie żyjesz. Spadam. - Facet był bliski
histerii.
Spojrzałem na Petersa. Był zajęty sobą, choć udało mu się dotrzeć do fontanny. Podciągnął
się na cembrowinę i usiadł ostrożnie. Nie wystarczyło mu uwagi na nic innego.
Morley nie był w stanie mi pomóc. I tak nic by to nie dało. Nie znał ludzi.
Spojrzałem na Kaida. Był tak blady, jak tylko może być człowiek równie wstrząśnięty jak
Wayne i tak samo stojący oko w oko ze śmiercią. Kolej na nich. Pole rażenia zawęziło się na
tyle, że każdy mógł być następny.
Przełknął ślinę ze trzy razy, wreszcie wykrztusił.
- Generał. Ktoś musi się zająć generałem.
- Niech się sukinsyn sam sobą zajmie - warknął Wayne. - Wynoszę się stąd. Nie tęsknię ani za
jego forsą, ani za nim.
Ból trochę człowieka rozprasza, ale mój nie był tak wszechogarniający, abym mógł zastano-
wić się, co do licha będzie dalej. Usiłowałem zgadnąć, który z nich trzech gra i skąd u niego
ten talent
Myślałem trochę o kucharce, o Jennifer, nawet o starym; zastanawiałem się, jak którekolwiek
z nich podciągnąć pod mordercę. A może nie jedno, a dwoje? Nigdy jeszcze nie rozpatry-
wałem sprawy pod tym kątem. Może było ich więcej. To by wyjaśniało żelazne alibi.
I moja śmietankowa kochanka. Co z nią? Tajemnicza kobieta wydała mi się nagle główną
kandydatką na mordercę.
Kimże ona była, u diabła?
Opadłem na cembrowinę fontanny, mniej więcej tak zgrabnie jak sparaliżowany karzeł. Kaid
i Wayne otrząsnęli się z szoku na tyle, że zaczęli myśleć i działać. Kaid poszedł do kuchni i
przyniósł kilka jutowych worków. Wraz z Waynem załadowali do nich kawałki upiorca i do-
kładnie zawiązali. Myślałem, że się porzygają od tego smrodu. W tej chwili uważałem swój
katar za błogosławieństwo. Nie musiałem wąchać drania.
Morley był o metr ode mnie.
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Rano będę gnał z wiatrem w zawody. - Skrzywił się, splunął na podłogę i znów skrzywił,
kiedy się pochylił, żeby popatrzeć na plwocinę.
- Co robisz?
- Patrzę, czy nie pluję krwią.
- Przestań się wygłupiać.
Posłał mi szelmowski uśmiech. Udawał, niech mnie szlag. Chciał, żeby wszyscy myśleli, że
jest bardziej ranny, niż był w rzeczywistości. Może mu się to kiedyś przydać.
Zamknąłem się.
- I co teraz, Garrett? - wyrzęził Peters.
- Nie wiem.
- Jak mamy to zatrzymać, zanim zginiemy wszyscy?
- Tego też nie wiem. Może się rozproszymy?
- W tym przypadku morderca zwycięży walkowerem. Wayne odchodzi jutro. Wychodzi na to
samo, jakby zginął.
- To ci tylko ułatwi życie, Garrett - zadrwił Morley i znów się skrzywił. Trochę drań przesa-
dził z tym udawaniem.
- Hę? - Byłem znowu w szczytowej formie.
- Lista krótsza o kolejne nazwisko.
- Garrett, jak go wreszcie złapiesz? - jęknął Czarny Pietrek. Jego? Oj, nie byłbym tego taki
pewien. Jeśli Wayne odejdzie, a Peters jest czysty, tłumek zmaleje do tego stopnia, że musiał-
bym zlinczować Kaida. Ale uznałem, że Kaid jest za stary i za słaby, żeby dokonać tego
wszystkiego, co zrobił morderca.
- Nie mam zielonego pojęcia, sierżancie. Nie naciskaj mnie. Wy się znacie lepiej, niż ja znam
was. Ty mi powiedz, kto to jest.
- Cholera. Nikt z nas. Logicznie rzecz biorąc. Możesz wykluczyć wszystkich w ten czy inny
sposób. Może z wyjątkiem tej widmowej blondynki, którą widujesz tylko ty.
- Ja też ją widziałem - wtrącił Morley. Spojrzałem na niego, zaskoczony. Czyżby udzielał mi
moralnego wsparcia?
Czy nie wspominał mi wczoraj, że ją widział? A może to był tamten drugi Morley?
Zapomniałem o tym. O tym czymś, co może być kimś innym. Pewnie to ten duch, o którym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]