[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spojrzał na Lucy.
- Czy to... twoja narzeczona? - spytała, patrząc gdzieś w bok.
- Była narzeczona. Lucy skinęła głową.
- Jest bardzo ładna.
Prychnął gniewnie, ale nie mógł zaprzeczyć, gdyż Genevieve była
właśnie taka.
- Wyglądała dobrze - mruknął. - Jak prawdziwa dama - dodał, stara-
jąc się, aby w jego głosie Lucy nie wyczuła goryczy.
Nie zamierzał nikomu przyznawać się do tego, jak ta kobieta wystrych-
nęła go na dudka. - Była nauczycielką, chodziła do kościoła i intereso-
wała się sztuką - dorzucił, torturując się wewnętrznie. Co za ironia. Na jej
duszy nie odbiło się żadne piękno.
- Bardzo... ją kochałeś? - spytała Lucy. Teraz też nie mógł zaprze-
czyć.
- Tak - mruknął w odpowiedzi.
- To miło - stwierdziła cichym, matowym głosem, płynącym jak z
oddali. - Dobrze, gdy ludzie się kochają.
- Być może - przyznał Boone. Jego myśli wróciły do pamiętnego
dnia, kiedy to czekając na swą wybrankę, wiele godzin spędził w koście-
le. - Ale mnie się to już nie zdarzy - dodał z pełnym przekonaniem. -
Nigdy.
Spojrzał na Lucy. Patrzyła mu prosto w oczy. Nie potrafił odczytać
uczuć malujących się na jej twarzy. Była ubrana jak zwykle. Miała na so-
bie workowate spodnie, rozciągniętą bluzę od dresu i wysokie, robocze
buty. Przypomniał sobie, że Lucy prowadzi samochód ciężarowy i jako
dekarz zarabia na życie.
114
S
R
Podświadomie porównywał ją z kobietą, którą swego czasu zamierzał
uczynić swoją żoną.
Genevieve była jak piękny ptak. Nosiła zwiewne, kwieciste suknie i
pantofle na wysokich obcasach. Na ramiona narzucała lekki sweter. Mia-
ła piękne blond włosy, sięgające pasa. Zawsze długo i starannie robiła
makijaż. Była obwieszona biżuterią. Gustowną i drogą. I zawsze rozta-
czała wokół siebie odurzającą woń kosztownych kwiatowych perfum.
A Lucy Dolan?
Boone westchnął głęboko. Kontrast między nią a Genevieve był
ogromny. Ubierała się jak robotnik budowlany. Do licha, przecież ona
pracowała jako robotnik budowlany! uzmysłowił sobie. I nie miała w so-
bie ani za grosz kobiecości. Dlaczego więc bez przerwy męczyły go ero-
tyczne sny i pragnienie posiadania tej kobiety? Było w niej coś, co pod-
niecało go znacznie bardziej niż u jakiejkolwiek przedstawicielki tak
zwanej słabej płci. Jedyne, co mógł robić, to zwalczyć w sobie tę idio-
tyczną, niczym nie uzasadnioną obsesję.
Mimo ogromnych różnic, Lucy i Genevieve były do siebie podobne
pod jednym względem. Aączyła je umiejętność dewastowania jego życia.
Tym razem jednak był na to przygotowany i nie da się zaskoczyć. Zrobi
wszystko, aby nie dopuścić do katastrofy.
Zobaczył, że wzrok Lucy zatrzymał się na torbach, które postawił na
podłodze.
- Też zrobiłam dla ciebie zakupy - oznajmiła niepewnym głosem.
Boone wziął do rąk wiktuały i ruszył w stronę kuchni.
- Zapomniałaś o stekach - stwierdził z wyrzutem w głosie.
Za plecami usłyszał cichy głos:
- Prawdę mówiąc, umyślnie ich nie kupiłam. Czerwone mięso nie jest
zdrowe. Można jeść steki od czasu do czasu, ale nie codziennie. Uzna-
łam, że kurczak i ryba będą znacznie...
115
S
R
- Zapomniałaś też o deserze.
Lucy zawahała się na chwilę.
- Nie powinieneś spożywać tak wiele cukru. Każdego ranka jadasz
coś słodkiego. Nie jest to korzystne dla organizmu - dodała pewniej-
szym głosem.
- Potrzebowałem też innych rzeczy - oświadczył Boone.
Miał na myśli prezerwatywy. Następnym razem chciał być przygoto-
wany. Następnym razem? Idiotyzm. Nie będzie następnego razu.
Z jego strony byłaby to piramidalna głupota.
Nie może dopuścić do dalszego rozwoju wydarzeń. Nie da się zała-
twić tak jak dwa lata temu. W stosunku do Lucy zaspokoił ciekawość i
tyle.
Nie dopuści do niczego więcej.
Wczoraj zapomniał się na chwilę. Przestał się pilnować. Musi tę ko-
bietę przywołać do porządku. W przeciwnym razie nigdy się jej nie po-
zbędzie.
Postawił na stole zakupy i zdjął kurtkę. Powiesił ją na kołku na we-
wnętrznej stronie drzwi. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Lucy zaczęła
rozpakowywać jedną z przyniesionych przez niego toreb.
- Zostaw - powiedział szybko. Podszedł do stołu, żeby ją powstrzy-
mać. Nie zdołał.
- Pozwól, że skończę - odparła. - Odpocznij.
Bezskutecznie usiłował sobie przypomnieć, w której torbie znajdo-
wały się prezerwatywy. Lucy wyciągnęła pokazne opakowanie ziem-
niaczanych chipsów i mruknęła, że znacznie zdrowsze byłyby precel-
ki. Wsunęła rękę do torby i wyjęła następny zakup. Trzymała teraz w
ręku pudełko prezerwatyw.
Spłonęła rumieńcem. Spojrzała na Boone'a.
- To nie dla ciebie - warknął zmieszany.
Ze zdumieniem zobaczył uśmiech na jej twarzy.
116
S
R
- Jasne. Też tak sądziłam. Nie mój rozmiar - z trudem zdobyła się na
żart.
- Słuchaj, ja nie...
- Może powinniśmy porozmawiać o tym, co stało się wczoraj? - za-
proponowała spokojnie.
Boone wciągnął głęboko powietrze.
- To się nie powtórzy. Nigdy więcej.
Na twarzy Lucy odmalowało się rozczarowanie. Nic dziwnego.
Wczoraj musiała mieć dobrą zabawę, uznał z satysfakcją. Dla nich obojga
było to nie byle jakie przeżycie. Czegoś takiego należy w życiu do-
świadczyć przynajmniej jeden raz. Jemu i Lucy raz w zupełności wy-
starczy.
- Słuchaj - zwrócił się do niej - nie powinniśmy byli dopuścić do
tego, co się stało. Nie miałem prawa prosić cię, a właściwie nakazywać
ci, abyś... - urwał. - W każdym razie obiecuję, że to się nie powtórzy.
Lucy skinęła głową. Z rezygnacją zacisnęła wargi.
- Obietnica w ustach człowieka, który uważa, że nikt na całym
świecie nie dotrzymuje danego słowa, jest niewiele warta - oznajmiła
dobitnie.
Punkt dla niej, uznał Boone.
- A więc zapomnij o mojej obietnicy. Przyjmij tylko do wiadomości,
że to, co było wczoraj, nie zdarzy się nigdy więcej.
- Masz rację - przyznała. - Nigdy więcej.
To było łatwe, ocenił Boone. Ale dlaczego słowa Lucy wywołały je-
go rozczarowanie? Zapytał bezwiednie:
- Nigdy więcej?
- Tak. - Energicznie kiwnęła głową. - Wczoraj... wczoraj... było...
cudownie - stwierdziła nieoczekiwanie. - Ale masz rację. Popełniliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]