[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spokojnie szepnął i odsunął się nieco. Przerwał pocałunek i delikatnie musnął
jej usta. Rozluznił palce ściskające pierś. - Oboje tracimy głowę. Ja też cały drżę.
Wtuliła się w niego, zamknięta w mocnych ramionach. Przylgnęła do
muskularnego torsu, rozkoszując się dotknięciem palców delikatnie gładzących jej
pierś. Bezmiar przyjemności przyprawił ją o dreszcz.
Cortez delikatnie przygryzł jej wargi, najpierw górną, potem dolną. Jego dłoń
wytrwale próbowała się wślizgnąć pod haftowaną bluzkę. Udało się. Wymacał i
rozpiął zamek biustonosza. Przesunął rękę, żeby dotknąć nagiej piersi.
- Cudownie - szepnął, muskając wargami rozchylone usta Phoebe.
- Cudownie - powtórzyła drżącym głosem i przylgnęła do niego, spragniona
pieszczoty.
Rozległ się warkot silnika, który nagle ucichł. Trzasnęły drzwi. Ani Phoebe, ani
Cortez nie zwrócili na to uwagi.
Ktoś zastukał w okno. Cortez podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Wszystkie
szyby były zaparowane, więc nie mógł przez nie nic zobaczyć. Dostrzegł tylko obok
samochodu zarys wysokiej postaci.
- Ktoś tam jest - wykrztusiła z trudem Phoebe. Odsunęła się od niego i wróciła
na sąsiedni fotel.
- Aha - mruknął, poprawiając krawat, i uchylił szybę.
- Nadmiar dwutlenku węgla jest niebezpieczny dla zdrowia - oznajmił z powagą
Drake.
- Dzięki za troskę, szeryfie - odparł Cortez, mrugając powiekami. Miał nadzieję,
że jego głos brzmi pewnie.
- Zaplamiłam bluzkę. Jeremiasz pomagał mi ją oczyścić - powiedziała wyniośle
Phoebe.
- Po czym ta plama? - dopytywał się Drake, spoglądając na jej zmięte ubranie.
Z obrażoną miną odruchowo skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nieważne. O co chodzi?
- Pamiętasz nauczycielkę, która odgrażała się wczoraj, że złoży skargę? Znów
się tu pojawiła. Marie dzwoniła do mnie w tej sprawie.
- O nie! - jęknęła Phoebe i ukryła twarz w dłoniach.
- Marie próbowała spławić babę, lecz niewiele wskórała. Ta paniusia uparła się,
że na ciebie zaczeka. Jeśli chcesz zachować posadę, lepiej ogłoś wasze zaręczyny.
- Nie zamierzam... - zaczęła Phoebe.
- Zrób to - przerwał Cortez, spoglądając na nią z rozbawieniem. - Powiedz, że
wczoraj ci się oświadczyłem, a ty mnie przyjęłaś. Co ci szkodzi?
- Ale to nieuczciwe! - żachnęła się Phoebe. Cortez długo milczał, przyglądając
się jej uważnie.
- Posłuchaj dobrej rady. Pogadamy w wolnej chwili. Teraz muszę lecieć. Jestem
umówiony z inwestorem, o którym opowiadał mi Bennett.
- Uważaj na siebie - poprosiła Phoebe.
- Właśnie - wtórował jej Drake.
- Idę. Ta baba nie powinna czekać. Lepiej nie pogarszać sytuacji - mruknęła,
wysiadając z auta. Bardzo jej dokuczała świadomość, że ma rozpięty biustonosz.
Planowała króciutką wizytę w toalecie, żeby doprowadzić się do porządku. Gdyby
pokazała się surowej nauczycielce w zmiętym ubraniu, dałaby jej do ręki kolejny
argument.
- Przyjadę po ciebie o piątej - oznajmił stanowczo Cortez.
Chciała zaprotestować, ale ugryzła się w język, bo nie potrafiła wymyślić na
poczekaniu wiarygodnej wymówki. Kiwnęła głową, uśmiechnęła się do Drake'a i
wbiegła do budynku.
Gdy zniknęła w środku, Drake spoważniał i pochylił się, spoglądając przez okno
na Corteza.
- Bennett jest notowany - powiedział bez żadnych wstępów. - Był aresztowany i
oskarżony o skażenie środowiska. W Georgii wylewał do strumienia duże ilości
rozpuszczalników, kleju i farby.
- Został skazany? - zapytał Cortez.
- Nie, bo wcześniej miał czyste konto.
Zapłacił grzywnę co odnotowano w jego aktach. W okolicy wszystkim
wiadomo, że sam zaangażował się finansowo w nowy projekt. Jest wspólnikiem
Wielkiego Greka. Ma też dawniejsze zobowiązania finansowe. Chodzi zapewne o
odszkodowanie, przez które omal nie zbankrutował. Krótko mówiąc, ledwo zipie. Nic
więcej na ten temat nie znalazłem. Tak czy inaczej nie może sobie pozwolić na
wstrzymanie budowy, bo to byłoby dla niego równoznaczne z bankructwem. Nawet
tygodniowy przestój to dla niego katastrofa. A Walks Far, ten jego brygadzista, został
przyłapany na kradzieży. W Nowym Jorku ukradł z muzeum kilka eksponatów.
Siedział trzy lata.
- No tak... Bennett nie był z nami szczery - myślał głośno Cortez. - Dlaczego
Walks Far dostał u niego pracę?
- Bo jest mężem siostry Bennetta - odparł Drake.
Wymienili spojrzenia.
- Bennett ma opinię forsiastego gościa. A raczej miał. Pochodzi z zamożnej
rodziny - ciągnął Drake.
- Natomiast Walks Far nie śmierdzi groszem.
- Cortez podjął wątek. - Musi żyć z pensji, a siostra Bennetta przywykła do
luksusu. Zapewne ma udziały w rodzinnej firmie. Może Walks Far próbuje uchronić ją
i szwagra przed bankructwem?
- Ciekawa hipoteza. Niezle jak na agenta FBI. Nie myślałeś przypadkiem, żeby
wstąpić do policji?
Cortez. spojrzał na niego z politowaniem.
Ale czemu ktoś strzelał do Phoebe? zastanawiał się Drake.
- Może dlatego, że jako ostatnia rozmawiała z zamordowanym antropologiem
mruknął Cortez z groznym błyskiem w oczach. - Ale to wyłącznie domysły. Nie
wykluczam, że postrzał był przypadkowy, a kula przeznaczona dla kogoś innego.
- Mówisz o sobie?
- To jedna z możliwości. - Zirytowany Cortez westchnął ciężko. - Dla zabójcy
kolejne morderstwo nie stanowi zwykle większego problemu, skoro i tak grozi mu
wyrok. Sam wiesz, równia pochyła... Cała ta sprawa nie ma sensu! Oprócz obaw przed
wstrzymaniem prac budowlanych musi być jakiś inny motyw. Trzeba przesłuchać
Paula Corlanda i szefów firm budowlanych realizujących pozostałe inwestycje.
Potrzebuję więcej informacji, inaczej nie ruszę z miejsca. Na razie mamy tylko
poszlaki.
- Na to wygląda. Jeśli będziesz potrzebował wsparcia, pamiętaj, że Jestem dziś
na służbie.
- Dzięki. To dla mnie ważna informacja - odparł szczerze Cortez.
- Będę też miał oko na Phoebe - obiecał z uśmiechem Drake. - Nic się nie
martw - dodał, widząc, że kolega pochmurnieje.
- Znam swoje miejsce w szeregu. - Spojrzał znacząco na zaparowane szyby. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]