[ Pobierz całość w formacie PDF ]

guseł. W końcu stał się gorliwym chrześcijaninem i więcej: szerzycielem wiary
wśród innych szczepów.
Więc jeśli Bóg to sprawił, to trzeba dodać: głównie dzięki złym
czarownikom, którzy byli tak złośliwie grozni, że wzniecili przeciw sobie bunt i
front młodych.
67. Dziewuszki na skale a szczęście
Pogoda się utrzymała, słońce prażyło, więc wcześnie po południu
postanowiliśmy wyruszyć w dół rzeki, by odwiedzić słynnego Elkę. Był on
naczelnikiem wsi Yaka-Yaka, leżącej o trzy kilometry poniżej Kanashen.
Zaledwie gruchnęła wieść o naszym zamiarze, zbiegła się fura ochotników
do przejażdżki. Więc Kumara, nasz gość przy śniadaniu, stawił się razem z
Turufą, tym ze szczepu Hiszkaujana, i oczywiście młody urwis Czajkuma z
nieodstępnym Aszuą i kilkoro rozbrykanych dziesięciolatków. Paliła się do
wyjazdu także Uała, czarujący podlotek o fantastycznym wdzięku. Kokietka
posiadała już moc naszyjników i bransoletek, była ni to dzieckiem, ni pannicą 
ale nie mogła z nami płynąć: trzymała na sobie małą siostrzyczkę i musiała
brzdąca pilnować we wsi.
Do rzeki nie mieliśmy daleko, kilkadziesiąt kroków. Gdy rozochoconą
chmarą wyszliśmy na wysoki w tym miejscu brzeg, na dole na rzece wszczął się
dziewczęcy rwetes i okropny popłoch. Na płaskiej skale w pośrodku rzeki
odprawiała słoneczną sjestę gromadka kilkunastu dziewuszek. Ujrzawszy nas
zerwały się przerażone, roześmiane i wydające piski, jak stado ptasząt, porywały
na gwałt cokolwiek było pod ręką, by zakryć sobie krocze. Miały łódkę, wpadły
do niej i wciąż zanosząc się od śmiechów zaczęły co sił uciekać w górę rzeki, by
tam dobić do wioski.
Wszystkie te młódki były nieco dojrzalsze, o trzy, cztery lata starsze niż me
zwykłe asystentki. Dotychczas wcale ich nie widziałem. Ich paniczna ucieczka
wywołała u nas huraganową wesołość, a chłopcy posyłali za dziewczętami
uszczypliwe żarciki.
Gdy zniknęły za skrętem, odezwałem się rozbawiony do Victora:
 Takie spotkanie przyniesie nam szczęście!
 Albo nieszczęście!  odrzekł Victor szczerząc zęby. Był powiernikiem
pastora Hawkinsa i przesiąkł jego myśleniem: nie lubił nagich dziewczyn.
Woda dla naszych młodzików stanowiła nieprzeparty magnes, więc
podczas gdy Victor sprowadzał łódkę, cala dzieciarnia rzuciła się hurmem do
rzeki. Nie wychodziła daleko, pozostała na płytkim brzegu i tu z rozkoszy
kwiczała, prychała, pryskała  niczym urzeczone zrebaki. Jedynie Czajkuma,
elegant dbały o fason, pilnował, żeby nie zmoczyć sobie twarzy: miał na
policzkach świeże pręgi malowane czerwoną farbą i nie chciał ozdoby tracić. Trzy
szybkie zdjęcia rolleiflexem, ale i to starczyło, by na chwilę dziatwa spoważniała.
Aódz, wydrążona z jednego pnia, wygodnie pomieściła nas wszystkich.
Wiosłowało dwóch, Kumara na dziobie, Turufa z tyłu. Każdy z nich miał łuk i
strzały obok siebie. Krótko po wyruszeniu Kumara raptownie sięgnął po broń i
razno krzyknąwszy wystrzelił przed siebie. Spłoszył stado kilkunastu małych
nietoperzy, które spały na gałęziach suchego drzewa, sterczącego z wody. I po raz
drugi Kumara krzyknął, ze zdumienia. Gdy nietoperze się zerwały i strzała wpadła
między nie, ślepym przypadkiem, zdarzającym się chyba raz na wiele tysięcy razy,
trafiła jednego z nietoperzy. %7łył jeszcze, gdy Kumara wyciągnął go z wody wraz
ze strzałą.
Dziwne zdarzenie przejęło Indian. W ich mniemaniu zdarzyło się coś
niesamowitego. Czyżby się zatrwożyli ? Powstało poruszenie, ale nikt nie
wymówił słowa, nawet nikt z młodzieży.
 To mi strzał!  ucieszyłem się głośno, może zbyt głośno i dodałem
żartobliwie:  A nie mówiłem, Victor, że spotka nas szczęście ?
 Yes, sir!  Victor zbył mnie mrukliwie i przez długi czas płynęliśmy w
milczeniu.
Ale dzień był zbyt słoneczny, wyprawa zbyt powabna, żeby cisza zanadto
się przeciągnęła. Młodzież pierwsza rozpoczęła pogaduszkę i omawiała niezwykły
strzał Kumary. Rzecz nie była jasna, zalatywała tajemniczym urokiem, wiadomo.
Wywoływała ciarki: tuż za młodzikami, ocierając się dużymi plecami o ich małe
plecy, siedział Victor i wyrozumiale przysłuchiwał się bajdurzeniom młodych
mądrali. Victor patrzył z góry: przecież miał koszulę i nie rozstawał się z
kapeluszem.
Ustrzelenie nietoperza w locie przysparzało chwały Kumarze, więc Turufa
chciał także dokonać czegoś i się wyróżnić. Powstał w łodzi i z łukiem w ręku
wypatrywał w rzece ryb. Był dorodny w tej indiańskiej czujności. Ale ryb na razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl