[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na nią nie spojrzał. Po chwili wrócił z przewieszoną przez ramię
marynarką.
132
R S
- Gotowa do odjazdu? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Cory skinęła głową. Podążyła za nim do samochodu. Nick
zatrzasnął za nią drzwi z twarzą jak chmura gradowa. Cory
zastanawiała się, jak przetrwa następnych kilka godzin.
ROZDZIAA DZIEWITY
Powrotna podróż przypominała koszmar, jakiego Cory nie
życzyłaby najgorszemu wrogowi, nawet Margaret. Nick pokonał
odległość do Londynu w zawrotnym, wręcz morderczym tempie, nie
zważając na to, że trzy czy cztery razy błysnęły flesze policyjnych
aparatów. Natychmiast po przyjezdzie wyładował bagaż.
Zadeklarował, że zaczeka na klatce schodowej, aż Cory wejdzie do
mieszkania.
- Nie musisz - powiedziała przez łzy.
- Nie dyskutuj, tylko otwórz te cholerne drzwi! - odburknął z
wściekłością.
Wypełnienie polecenia nie przyszło Cory łatwo. Cała w
nerwach, długo bezładnie grzebała w torebce. Ręce drżały jej tak
mocno, że nie mogła trafić kluczem do dziurki. Gdy go w końcu go
przekręciła, Nick wręczył jej torbę. Wszedł za nią na klatkę schodową,
przystanął zaraz przy wejściu. Po pokonaniu kilku stopni Cory
przystanęła. Musiała coś zrobić, żeby złagodzić jego gniew. Nie
mogła mu pozwolić odejść w taki sposób.
- Przepraszam, Nicku. Naprawdę mi przykro.
133
R S
- Czego ode mnie chcesz, dziewczyno? - odburknął z
wściekłością.
Zawtórowało mu równie wściekłe ostrzegawcze warczenie na
parterze, które przeszło w zawzięte szczekanie. Oczywiście owczarek
zaalarmował domowników. Niebawem państwo Ward stanęli w
drzwiach. Wprawdzie po kilkakrotnych zapewnieniach Cory
przekonała ich, że nic jej nie grozi, ale nie Arniego. Ujadał zajadle z
wyszczerzonymi kłami, póki właściciele wspólnymi siłami nie
wepchnęli go do mieszkania. Ledwie uciszyli psa, małżeństwo z
drugiego piętra zeszło na dół, zobaczyć, co się dzieje. W końcu
wyczerpanej, załamanej Cory udało się ich również odprawić.
Podczas gdy dokładała wszelkich starań, by uspokoić sąsiadów, Nick
stał na dole bez ruchu z zawziętą miną i skrzyżowanymi na piersiach
rękami. Gdy zostali sami na klatce schodowej, zwróciła się do niego
ponownie:
- Myślałam, że możemy rozstać się jak...
- Tylko nie mów: jak przyjaciele"! - wpadł jej gwałtownie w
słowo.
- Nie. Jak cywilizowani ludzie.
- Chyba wiesz, że kiedy chodzi o ciebie, nie jestem
cywilizowanym człowiekiem.
Cory otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. %7ładna odpowiedz
nie przyszła jej do głowy. Gniewna mina Nicka nie wróżyła
porozumienia. Wreszcie przemówił jako pierwszy:
134
R S
- Zmykaj do łóżka, zanim powiem coś, czego potem oboje
będziemy żałować.
Cory posłusznie weszła na piętro. Zanim włożyła klucz do
zamka, przystanęła na chwilę. Niebawem usłyszała trzask
zamykanych drzwi. Weszła do mieszkania na miękkich nogach.
Nie potrafiła powiedzieć, jak długo siedziała w bezruchu na
sofie. Po nieskończenie długim czasie wstała. Chwiejnym krokiem
przeszła do kuchni zaparzyć kawę. Następnie wróciła do salonu, i
objęła gorący kubek, żeby rozgrzać zziębnięte dłonie. Czuła
wewnętrzną pustkę. Nie czekało jej nic prócz jednakowych,
wypełnionych niewdzięczną pracą dni. Dławił ją tak wielki żal, że nie
była w stanie nawet płakać. Obolała, zrozpaczona, zaczęła chodzić w
tę i z powrotem po pokoju. Uświadomiła sobie, że popełniła
niewybaczalny błąd, biorąc do siebie słowa, wypowiedziane do osoby,
której Nick nie darzył uczuciem. Jej natomiast wyznał miłość. Co
prawda bez pierścionka czy pęków pąsowych róż, lecz póki go nie
odepchnęła, istniała szansa, że dojrzeje do założenia rodziny.
Zaprzepaściła ją przez własną głupotę. Niestety, opamiętanie przyszło
za pózno. Czuła, że spaliła za sobą mosty, że tak honorowy człowiek
jak Nick nigdy nie wybaczy odtrącenia, choćby go błagała na
klęczkach. Nie widziała cienia szansy na odwrócenie skutków
własnego uporu.
Nawet gorący prysznic nie przyniósł ulgi. Rozgrzał skórę, ale nie
duszę. Po umyciu zębów włożyła najcieplejszą piżamę, pamiętającą
lepsze czasy, lecz zamiast do sypialni, wróciła do salonu. Wiedziała,
135
R S
że nie zaśnie tej nocy. Po mniej więcej półgodzinie podjęła wreszcie
decyzję. Wypije piwo, którego nawarzyła. Z samego rana pójdzie do
niego, przeprosi, wytłumaczy, ukorzy się, jeśli trzeba. Spojrzała na
zegarek. Dochodziła trzecia w nocy. Nie wyobrażała sobie, jak
przetrwa kilka godzin do świtu, nie popadając w obłęd.
Nieoczekiwanie dzwonek domofonu postawił ją na równe nogi.
Rozbudzona wyobraznia podsunęła jej czarny scenariusz: za chwilę
policja zawiadomi ją, że wracając od niej Nick przekroczył dozwoloną
prędkość, stracił panowanie nad kierownicą i wpadł na drzewo. Gdy
zamiast wiadomości o śmierci ukochanego usłyszała jego głos, omal
nie oszalała z radości.
- Co tu robisz? - spytała, prawie bez tchu.
- Sam zadaję sobie to pytanie - odparł bez cienia złości. - Mogę
wejść?
- Słucham? O tak! Tak, tak, tak! - wyszeptała wyschniętymi
wargami. Niewiele brakowało, by zemdlała ze szczęścia. Nie
dociekała, co go sprowadza z powrotem. Grunt, że wrócił, dał jej
jeszcze jedną szansę. Przysięgła sobie, że jej nie zmarnuje. Wyszła mu
naprzeciw. Ledwie dotarł na piętro, zarzuciła mu ręce na szyję,
przylgnęła do niego z całej siły, oplątała jak bluszcz. - Wybacz mi,
wybacz! - szlochała. - Nagadałam głupot, ale to wszystko nieprawda.
Nie chcę cię stracić.
Ledwie zdawała sobie sprawę, że wziął ją na ręce i wniósł do
mieszkania. Zanim zaalarmowani ujadaniem Arniego sąsiedzi zdążyli
interweniować, zamknął za sobą drzwi kopnięciem. Usiadł na sofie,
136
R S
posadził ją sobie na kolanach. Cory nadal trzymała go kurczowo za
szyję w obawie, że zmieni zdanie i wyjdzie, zanim zdąży wyrzucić z
siebie, co jej leży na sercu. Kłopot w tym, że nie mogła wypowiedzieć
słowa, bo łzy dławiły ją w gardle. Nick dał jej minutę czy dwie na
ochłonięcie. Następnie wręczył chusteczkę, żeby wytarła nos. Gdy to
zrobiła, wypowiedziała kilkakrotnie jego imię wśród nieustannych
łkań.
- Nie spodziewałem się takiego powitania - skomentował Nick z
mieszaniną współczucia i rozbawienia.
Lecz Cory tym razem wyjątkowo nie roztrząsała jego
nastawienia. Nie liczyło się już nic prócz tego, że wrócił. Usiłowała
powstrzymać łzy, lecz płynęły wbrew woli nieprzerwanym
strumieniem.
- Byłam głupia, beznadziejna! Wcale nie chciałam cię porzucać -
szlochała nieustannie. - Ale wobec twojej niechęci do stałych
związków uznałam, że tak będzie najlepiej. Ale nie było - przyznała
ze skruchą.
- Uspokój się, kochanie.
Czułe słowo wreszcie rozpaliło iskierkę nadziei w sercu Cory.
Nagle uświadomiła sobie, że musi fatalnie wyglądać z czerwonymi od
płaczu oczami, w najbrzydszym stroju, jaki można sobie wyobrazić.
- Pewnie żadna z twoich dziewczyn nie przyjęła cię w
workowatej piżamie - jęknęła, zawstydzona.
- %7ładna też mnie nie rzuciła, nie podejrzewała na każdym kroku
o niecne zamiary ani nie zatrzasnęła drzwi przed nosem. Ale też żadna
137
R S
nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, żadna nie opiekowała się
zagubionymi, pokrzywdzonymi przez los ludzmi ani nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]