[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- On przynajmniej bywa na ogół w dobrym humorze.
Elżbieta prowadzi samochód, jakby nie słyszała ostatniej uwagi, ale jej pasażer nie ma zamiaru na
tym poprzestać.
-
Znowu - wzdycha - długa, bardzo długa noc w za dużym i pustym łóżku. Jezdzi się jednym z
najpiękniejszych wozów w mieście, ale płaci się za to nie tylko w dolarach.
- Co jeszcze masz mi do zakomunikowania?
-
Nic ponadto. Krótka diagnoza. Czy małżonek długo jeszcze będzie gdzieś w Zatoce Perskiej tankował
tę ropę, która wcale nie chce być tańsza?
-
Gdybym wiedziała, że będziesz taki miły, stałbyś do tej pory na przystanku. W końcu twoje łóżko jest
równie puste jak moje.
-Ale wynika to z przejściowych trudności, a nie z życiowego programu. A co do przejściowych
trudności, to powiem ci, że takie intermedia są cudowne. Właśnie mam zamiar hucznie uczcić
rocznicę rozwodu.
- Znalazłeś sobie okazję!
-
Zwietna! Dlaczego obchodzi się rocznice ślubu? Pożegnanie nieudanego partnera daje o wiele więcej
zadowolenia. Przyrzekam ci nie zapomnieć nigdy o dacie twego rozwodu.
-Na szczęście mam poczucie humoru.
-Tak? Nie zauważyłem.
- A kiedyż ta uroczystość w twoją rocznicę?
- Dzisiaj. I właśnie jesteś na nią zaproszona.
- Przyrzekłam teściowej, że wcześniej wrócę do domu.
-
Co za bzdura! Będą Godomscy, Wanda z Tadeuszem, Alina, Czesław i ty. I gospodarz oczywiście.
Jak to dobrze, że moja była żona zabrała samochód, a mnie zostawiła chatę.
-
Powiedziałam już, że przyrzekłam teściowej wcześniej wrócić do domu.
-
Zadzwonisz, że wypadło ci nagłe zastępstwo na ostrym dyżurze.
-
Nie mogę... Chyba powinnam teraz więcej czasu spędzać w domu. Ojciec kończy niedługo swój
ostatni rejs, przechodzi na emeryturę. Nie wiadomo, jak on to zniesie, i matka czyni już pewne
przygotowania...
- Sentymenty. Nie należy się im poddawać.
-1 ty to właśnie potrafisz?
-
Przynajmniej - Andrzej wysiada z wozu, gdy Elżbieta parkuje go na placyku przed szpitalem -
przynajmniej się staram.
Na korytarzach szpitalnych panuje zwykły poranny ruch. Jadą już wózki ze śniadaniem dla chorych,
personel schodzi się w pośpiechu, zaczyna się jeden ze zwykłych dni, w którym ktoś może
wyzdrowieć, ktoś umrzeć, a jeszcze ktoś inny będzie najzwyklej spychał godziny, jedną po drugiej,
nie znajdując w nich żadnych znaczących oznak życia.
Elżbieta wchodzi do pokoju lekarzy, wyszukuje w stosie wypranych białych płaszczy swój lekarski
kitel, nakłada go, powoli zapina guziki.
-Dzwoń do teściowej! - natarczywie przypomina Andrzej.
Elżbieta wymija go w drzwiach, jakby nie był mężczyzną, który może się podobać, nie tylko
kobietom tak samotnym jak ona.
- Nie mogę. I co właściwie obchodzi mnie twój rozwód?
Wizyta u chorych pozwala się wyłączyć z własnych problemów i chyba z tego powodu także Elżbieta
lubi ten swój poranny obchód od łóżka do łóżka, od przypadku do przypadku, jak określają to w
szpitalu, a ona nazywa to inaczej: od człowieka do człowieka.
Pierwszy pacjent wydaje jej się podejrzany.
-
Pan mi się nie podoba, panie Wiśniewski. Zmierzymy ciśnienie.
Wiśniewski, spawacz ze stoczni, wykazuje zaniepokojenie, ale chyba nie stanem swego zdrowia.
-
Ja nic nie odczuwam, proszę pani doktor. Nawet... nawet jakby mi się polepszyło...
-
Aparat wszystko wykaże. Wczoraj... był dzień odwiedzin?
- Tak - bąka Wiśniewski - czwartek.
-1 przyszli koledzy?
-
No... jak to koledzy. Nawet z rady zakładowej przyszli...
-1 co przynieśli?
- Co też pani doktor?
Elżbieta patrzy na tarczę aparatu, potem zerka pod łóżko. - Ciśnienie, tak jak się spodziewałam,
podwyższone. A co pan zrobił z butelką?
- Z ja... jaką butelką...?
- Panie Wiśniewski!
-No... zabrali... Jak wychodzili, to zabrali. Aleja tylko ćwierć szklaneczki, przysięgam pani doktor.
-
Panie Wiśniewski - Elżbieta odchodzi do następnego chorego. - Jeśli to się powtórzy - nie leczę
pana.
Spawacz unosi się na łóżku, potężną pięścią bije się we włochate piersi.
- Pani doktor! Już nigdy! Przysięgam pani!
-
Przysięgi mi niepotrzebne. Ale powtarzam: nie leczę pana! No, jak tam, panie Walczak?
Spał pan w nocy?
-
Spałem - potwierdza Walczak; przed trzema dniami otarł się o śmierć i nie może tego zapomnieć. -
Ale moja żona pewnie nie zmrużyła oka. I pewnie też się rozchoruje.
-
Dlaczego ma się rozchorować? - Elżbieta osłuchuje Walczakowi serce.
- Bo się martwi. Boi się, że umrę.
-Tak prędko się nie umiera, panie Walczak. I mnie by tu musiało nie być.
-
Ja wiem, że pani doktor... w pani doktor cała nasza nadzieja. Ale gdyby pani zechciała zadzwonić...
- Do kogo?
-
Do mojej żony - Walczak wyjmuje spod poduszki kartkę. - Tu napisałem pani doktor numer...
- Ale po co mam dzwonić?
-Niech jej pani powie, że dobrze się czuję, że... nie umrę.
-
Dobrze - Elżbieta musi się uśmiechnąć - powiem siostrze, żeby zadzwoniła.
-Ale to nie to samo - Walczak zatrzymuje ją przy łóżku za połę fartucha. - To nie to samo!
Gdyby pani doktor osobiście...
-
Dobrze, ja zadzwonię! - przyrzeka Elżbieta. Zbliża się do trzeciego chorego, gdy do pokoju zagląda
siostra.
-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]