[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co ona wie?
To zależy. Ją można kupić.
Już pan z nią rozmawiał.
Codziennie. Stanowimy zespół.
Ile dla niej?
Jest wliczona w te pięć milionów.
To prawdziwa okazja. Jeszcze ktoś?
Nikt naprawdę ważny.
Hark przymknął oczy i pomasował skronie.
Nie mam obiekcji co do tych pańskich pięciu milionów powiedział
marszcząc nos. Ja po prostu nie wiem, skąd je panu wziąć.
Jestem pewien, że coś panu przyjdzie do głowy.
Proszę mi dać trochę czasu, dobrze? Muszę o rym pomyśleć.
Dam panu tydzień. Jeśli pan powie nie , zwrócę się do drugiej strony.
Nie ma żadnej drugiej strony.
Niech pan nie będzie taki pewny.
Wie pan coś o Rachel Lane?
Wiem wszystko odparł Snead i wyszedł z gabinetu.
26
Pierwsze przebłyski świtu nie przyniosły niespodzianek. Aódz stała przywią-
zana do drzewa na brzegu małej rzeki, która wyglądała dokładnie tak samo, jak
wszystkie inne, które dotychczas widzieli. Ciężkie chmury znów przesłoniły nie-
bo; światło dnia przedzierało się przez nie z trudem.
Na śniadanie zjedli małe pudełko ciastek ostatnią z racji żywnościowych
zapakowanych przez Welly ego. Nate jadł powoli, zastanawiając się z każdym
kęsem, kiedy będzie mógł znów coś zjeść.
Nurt był silny, więc dryfowali z nim, aż wzeszło słońce. Słyszeli jedynie szmer
wody. Oszczędzali paliwo i odwlekali moment, w którym Jevy będzie musiał
spróbować uruchomić silnik.
Wpłynęli na zalany obszar, na którym spotykały się trzy strumienie i przez
chwilę siedzieli nieruchomo.
Chyba się zgubiliśmy, prawda? rzucił Nate.
Wiem, gdzie jesteśmy.
Gdzie?
W Pantanalu. Wszystkie rzeki wpadają do Paragwaju.
W końcu.
Tak, w końcu. Jevy zdjął pokrywę silnika i osuszył gaznik. Ustawił
przepustnicę, sprawdził olej i spróbował uruchomić motor. Przy piątym kopnięciu
linki silnik załapał, zaterkotał i umilkł.
Umrę tu, powiedział sobie w duchu Nate. Utonę, zginę z głodu albo zostanę
pożarty, ale nastąpi to tu, na tym bezgranicznym bagnie wyzionę ducha.
Ku ich zdumieniu, usłyszeli ostry krzyk. Głos był wysoki, jakby należał do
młodej dziewczyny. Terkotanie silnika ściągnęło uwagę jakiejś istoty ludzkiej.
Głos dochodził z zarośniętych błot ciągnących się wzdłuż brzegu strumienia, wpa-
dającego do rzeki. Jevy wrzasnął i za kilka sekund otrzymał odpowiedz.
Z zarośli wynurzył się może piętnastoletni chłopak. Stał w maleńkiej piro-
dze wyciosanej z jednego pnia. Z zaskakującą łatwością i szybkością ciął wodę
ręcznie struganym, zgrabnym wiosłem.
Bom dia powitał ich z szerokim uśmiechem. Mała, śniada, kwadratowa
twarz wydała się Nate owi najpiękniejszym obliczem, jakie widział od wielu lat.
160
Chłopak rzucił linę spinając dwie łodzie.
Po chwili długiej, leniwej rozmowy Nate poczuł podniecenie.
Co on mówi? rzucił do Jevy ego.
Chłopak spojrzał na Nate a.
Americano wyjaśnił Jevy. Mówi, że jesteśmy bardzo daleko od rzeki
Cabixa dodał po chwili.
To ci sam mogłem powiedzieć.
Mówi, że Paragwaj jest o pół dnia drogi na wschód.
Czółnem, tak?
Nie, samolotem.
Zabawne. Ile to nam zajmie?
Cztery godziny, mniej więcej.
Pięć, może sześć godzin. I to przy sprawnym silniku. Tydzień, jeśli będą mu-
sieli wiosłować.
W pirodze leżał zwój linki rybackiej obwiązanej wokół blaszanej puszki oraz
słoik błota, który, jak przypuszczał Nate, zawierał robaki albo jakąś inną przynętę.
Co wiedział o wędkowaniu? Podrapał się po swędzących od ukąszeń miejscach.
Portugalczycy niespiesznie rozmawiali. Rok temu jezdził z chłopcami na nar-
tach w Utah. Drinkiem dnia była tequila, którą Nate popijał zazwyczaj z upodo-
baniem do chwili utraty przytomności. Kac zwykle trwał dwa dni.
Nastąpiło jakieś ożywienie w pogawędce. Niespodziewanie zaczęli coś poka-
zywać palcami. Jevy mówił o czymś, patrząc na Nate a.
O co chodzi? zapytał Nate.
Indianie są niedaleko.
Co to znaczy niedaleko?
Godzinę, może dwie.
Może nas do nich zaprowadzić?
Znam drogę.
W to nie wątpię, ale czułbym się lepiej, gdyby popłynął z nami.
Był to lekki afront w stosunku do Jevy ego, ale ze względu na okoliczności
Brazylijczyk postanowił to zmilczeć.
Może chcieć pieniędzy.
Ile tylko zapragnie. Gdybyż ten chłopak wiedział. Majątek Phelana po
jednej stronie stołu, a mały kościsty pantaneiro po drugiej. Nate uśmiechnął się,
w wyobrazni kreśląc tę scenę. A może nająć całą flotę piróg z żyłkami, kołowrot-
kami i miernikami głębokości? Powiedz tylko, czego chcesz, synu, a spełni się
twoje marzenie.
Dziesięć reali powiedział Jevy po krótkich negocjacjach.
Dobrze. Za dziesięć dolców dotrę do Rachel Lane.
Obmyślili plan: Jevy przechylił silnik tak, że śruba znalazła się nad wodą
i chwycili za wiosła. Przez dwadzieścia minut płynęli za pirogą chłopca, póki nie
161
dotarli do małego, płytkiego strumienia o silnym nurcie. Nate podniósł wiosło,
odetchnął głęboko i otarł pot z twarzy. Serce waliło mu mocno i czuł zmęczenie
słabych mięśni. Chmury się rozpraszały, wyszło słońce.
Jevy spróbował uruchomić silnik. Tym razem motor załapał, więc ruszyli za
chłopcem, który z łatwością dystansował ich i ich terkoczący złom.
Około trzynastej wpłynęli na wyżej położone tereny. Rozlewiska stopnio-
wo zniknęły i po obu stronach rzeki widać było wyraznie rzędy gęstych zarośli
i drzew. Chłopak był zręczny i kierował się według położenia słońca.
Już niedaleko powiedział do Jevy ego. Tuż za zakrętem. Wyraznie
obawiał się płynąć dalej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]