[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krzywdy, ale przynajmniej potoczył się po ziemi.
Chwyciłem przedni zderzak latacza i układy wspomagające mojego pancerza zasko-
wyczały piskliwie, gdy obróciłem ciężki pojazd w powietrzu, zamierzając uderzyć nim
Taurańczyka. Ten zdołał uskoczyć, a ja zatoczyłem się i upadłem. Latacz odleciał, brzę-
cząc jak rozzłoszczony owad.
Taurańczyk rzucił się na mnie, ale odepchnąłem go kopniakiem. Usiłowałem przy-
pomnieć sobie wszystko, co wiedziałem o taurańskich bojowych pancerzach, jakąś ich
wadę, którą mógłbym wykorzystać. Jednak pamięć podsuwała mi tylko zakurzone dane
komputerowe o systemach uzbrojenia, zasięgu i szybkości reakcji, które niestety były
teraz zupełnie nieprzydatne.
Człowiek rzucił się na mnie, z impetem spadając na moje plecy, jak jakiś otyły ko-
lega w piaskownicy. Próbował złapać za mój hełm, ale odtrąciłem jego ręce. Niegłupio
to wymyślił  wprawdzie mózg pancerza nie znajdował się w hełmie, lecz mieściły się
75
tam systemy postrzegania i słuchu. Niezgrabnie odepchnąłem go od siebie. Wskazni-
ki systemów mojego uzbrojenia pozostawały ciemne, lecz mimo to spróbowałem wy-
celować w niego laserowy palec. Kiedy nie trysnął z niego strumień światła i nie prze-
ciął jego pancerza, poczułem dziwną ulgę. Mój słabo rozwinięty instynkt zabójcy wca-
le nie rozwinął się z wiekiem.
Kiedy rozglądałem się wokół, szukając w śniegu czegoś, co mógłbym wykorzy-
stać jako broń, Taurańczyk znalazł ją: walnął mnie w plecy wyrwanym z ziemi słupem
oświetleniowym. Padłem i zaryłem się w śnieżną zaspę. Kiedy chwiejnie podnosiłem
się, tłukł mnie po ramionach i rękach.
Wizjer miałem na pół zalepiony śniegiem, ale widziałem dostatecznie dobrze, żeby
wymierzyć mu kopniaka między nogi, co było bardziej antropomorficzne niż praktycz-
ne, ale na chwilę pozbawiło go równowagi. To wystarczyło, żebym chwycił słup oświe-
tleniowy i wyrwał mu go z rąk. Kątem oka zauważyłem nadbiegającego Człowieka. Za-
winąłem słupem i trafiłem go w nogi na wysokości kolan. Odleciał w bok i z impetem
runął na ziemię.
Ponownie odwróciłem się do Taurańczyka, ale nie zobaczyłem go, co wcale nie ozna-
czało, że nie ma go w pobliżu. Wszyscy trzej przybraliśmy ochronny biały kolor i z od-
ległości pięćdziesięciu metrów byliśmy niewidoczni w sypiącym śniegu. Językiem prze-
łączyłem się na podczerwień, która mogłaby go ukazać, gdyby odwrócił się do mnie
plecami, gdzie znajdowały się wymienniki ciepła. Nie wykryłem go ani podczerwienią,
ani radarem, który i tak zadziałałby tylko wtedy, gdyby pancerz poruszał się przed jakąś
odbijającą fale powierzchnią.
Obróciłem się i zobaczyłem, że Człowiek wciąż leży i nie rusza się. Może udawał,
a może naprawdę stracił przytomność, kiedy podciąłem mu nogi. Miękka wyściółka
hełmu chroni głowę, ale runął z impetem, być może wystarczającym, by doznać wstrzą-
su mózgu. Udałem, że chcę kopnąć go w głowę, lecz choć mój but przeleciał o włos od
jego nosa, Człowiek nie zareagował.
Do diabła, gdzie podział się Taurańczyk? Nigdzie nie było po nim śladu. Pochyliłem
się, chcąc podnieść Człowieka, gdy od strony kosmoportu usłyszałem kobiecy krzyk,
stłumiony przez zasłonę śniegu, a potem dwa strzały.
Pobiegłem tam, ale przybyłem za pózno. Latacz szybko wznosił się, odlatując stro-
mym torem od rozbitego wejścia. Obok drzwi stał Max, z pistoletem wycelowanym
w kierunku pojazdu. Podskoczyłem, wyciskając wszystko z układu wspomagania,
i uniosłem się na jakieś dwadzieścia metrów w powietrze. Niewiele brakowało, a zła-
pałbym odlatujący pojazd. Z łoskotem spadłem na ziemię, aż zadzwoniło mi w uszach
i zabolały mnie kostki nóg.
 Dostał Jynn  rzekł Max.  Wpadł przez szybę i złapał ją oraz Robertę.
Roberta siedziała w śniegu, ściskając dłonią łokieć drugiej ręki.
76
 Jesteś ranna?
Skrzywili się. Uświadomiłem sobie, że bezwiednie wzmocniłem dzwięk. Zciszyłem
go.
 Cholera, o mało nie wyrwał mi ręki. Nic mi nie jest.
 Gdzie pozostali?
 Rozdzieliliśmy się  odparł Max.  Marygay pojechała autobusem do promu.
My zostaliśmy tutaj z pistoletem, żeby odwrócić ich uwagę.
 Udało się wam.  Zastanowiłem się.  Tutaj nic więcej nie możemy zrobić. Do-
gońmy autobus.
Chwyciłem Robertę, a potem Maxa, po czym wypadłem na płytę lądowiska, niosąc
ich jak paczki. Nie widziałem autobusu, ale pozostawił wyrazny ślad w śniegu. Nie mi-
nęła minuta, a dogoniliśmy ich i moi pasażerowie z wyrazną ulgą zmienili środek loko-
mocji.
Nigdzie nie było śladu po lataczu z Taurańczykiem i Jynn. Słyszałbym go, gdyby
znajdował się w odległości paru klików.
W autobusie było tłoczno. Zobaczyłem dwie osoby, których nie poznałem, oraz czte-
rech osobników Człowieka  najwyrazniej nasz komitet powitalny.
 Złapali Jynn  powiedziałem Marygay.  Taurańczycy odlecieli z nią lataczem.
Pokręciła głową.
 Jynn? Były bardzo zaprzyjaznione.
 Nie zrobią jej krzywdy  powiedział Max.  Ruszajmy.
 Racja  przytaknęła, ale nie ruszyła pojazdu z miejsca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl