[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biurze...
Zaledwie minutę pózniej zjawiła się Marienetta. Podeszła do Tweeda w eleganckim
szarym kostiumie. Zmarszczyła brwi.
- Mam nadzieję, że nie wygoniłam pańskich przyjaciół.
- Zpieszyli się na inne spotkanie. Przesyłają pani serdeczne pozdrowienia. Gdzie
pójdziemy?
- Zachowali się taktownie - uśmiechnęła się. - Bo spotkanie to fikcja, prawda?
Jest tu kawałek dalej kawiarnia...
Był to elegancki lokal z marmurowymi stolikami, wygodnymi skórzanymi fotelami i
sufitem udekorowanym jak żywym malowidłem lasu. Ten obraz przypomniał Tweedowi
atmosferę okolic Pinedale. Do czasu przyniesienia kawy Marienetta była spokojna
i milcząca. Tweed zrozumiał, że czeka na odejście kelnerki. Jedynym gościem w
sali oprócz nich była elegancko ubrana starsza pani siedząca przy znacznie
oddalonym stoliku.
- Niezła kawa - zauważył Tweed.
- Dziękuję, że tak szybko zareagował pan na mój telefon - zaczęła Marienetta. -
Sądzę, że jest pan jedyną osobą, która może ją uspokoić. I zrobił to pan bardzo
zręcznie. Zdarzają się jej ataki nieopanowanego szału. Lekarz przepisał jej
valium, ale oczywiście zapomina o jego przyjmowaniu.
- Od jak dawna cierpi na te wybuchy? - spytał Tweed.
- Od wczesnego dzieciństwa. Zwykle udaje mi się ją ułagodzić, ale czasami, jak
widać, wybucha jak wulkan wściekłości. I denerwuje mnie ten szalony pomysł
małżeństwa z Jackiem. Stryj jest wściekły, ale ona ma trzydzieści lat, o pięć
mniej ode mnie, więc nie może jej zabronić.
- Czy zawsze była o panią zazdrosna? - zaciekawił się Tweed. - Zwykle to
najmłodsi są oczkiem w głowie.
- Wiem. - Zamilkła na chwilę, by napić się kawy. - Wyjaśnienie tego jest
krępujące. Stryj Roman po prostu szybko odkrył, że znacznie góruję nad nią
intelektualnie. Cytuję jego opinię, więc proszę nie myśleć, że przemawia przeze
mnie zarozumiałość. A co do Black Jacka, jest gotowa porzucić go w każdej
chwili, jak zrobiła z dwoma innymi, którzy poprzednio zaproponowali jej
małżeństwo. Gdy tylko z jakiegoś powodu się z nią nie zgodzili, dała im
kopniaka.
106
- Czy nie mówiła pani, że jest zatrudniona w ACTIL-u w dziale uzbrojenia? -
przypomniał. - W materiałach wybuchowych. Czy to dobry pomysł?
- Właśnie miałam panu opowiedzieć o jej drugiej stronie. W dziedzinie badań jest
doskonała. Broden dokładnie przygląda się jej działowi, więc nie jest
pozostawiona sama sobie.
- Nie mogę sobie wyobrazić, aby go polubiła. Jest gburowaty.
- Dziwne, ale między nimi jakoś niezle się układa. Pomyślałam nawet, by wezwać
tam Brodena, ale dla niego najlepszym rozwiązaniem byłoby danie pięścią w
szczękę Black Jackowi.
- Diamond może sam zadbać o siebie.
- Pomyślałam o tym, ale doszłam do wniosku, że lepiej zadzwonić do kogoś, kto
rozwiąże sprawę spokojnie. I miałam rację. - Uśmiechnęła się. Był to
zachwycający uśmiech bez śladu zalotności. - Może któregoś dnia wybierzemy się
gdzieś razem na obiad? Podobają mi się dojrzali mężczyzni. Młodsi są dziś w
stylu macho, a w sprawach kobiet myślą tylko o jednym.
- Zwiat toczy się tym torem prawdopodobnie od epoki kamiennej. Tak, warto byłoby
się wybrać razem na obiad, jak tylko uporam się ze stosem bieżących spraw.
- Proszę zapomnieć o tym stosie - kusiła. - Wydaje mi się, że pracuje pan nad
siły. Taki wieczór wypoczynku to świetny pomysł. Do diabła z Park Crescent.
- Ani słowa - ostrzegł nagle Tweed.
W drzwiach ukazała się znajoma postać z wyrazem samozadowolenia na jastrzębiej
twarzy. Sam Snyder skierował się w ich stronę.
Jego twarz wydawała się jeszcze bardziej koścista, a nos jeszcze większy, niż
Tweed zapamiętał ze spotkania w Park Crescent. Zachowywał się bardziej
agresywnie, a ciemne oczy sprawiały wrażenie jeszcze przenikliwszych. Bez
zaproszenia dosiadł się do nich. Pojawiła się kelnerka.
- Wezmę to samo co oni - powiedział obcesowo.
- Z jakiej dziury pan wylazł? - warknął Tweed.
- Nie przedstawił mnie pan swojej ptaszynie - powiedział Snyder z nieprzyjemnym
uśmiechem.
- Już się spotkaliśmy - odparła Marienetta lodowatym tonem, starając się usunąć
wyimaginowaną plamkę z ubrania i nie patrząc w jego stronę.
- Może zechce pan zważać na swój język i maniery? - zaproponował Tweed ponuro.
107
- Dziura, z jakiej wylazłem, to Charlie's Physical, sala gimnastyczna po drugiej
stronie ulicy. Ale nie mogliście mnie raczej zobaczyć. Siedziałem na galerii.
- Dobrze poza zasięgiem wzroku - powiedział Tweed pogardliwie.
- I byłem świadkiem niezłego przedstawienia. Droga Sophie zaatakowała
Marienettę. - Wyciągnął notatnik. - Zabiję ją", zdaje się, że dokładnie takich
słów użyła. Przyda się w kolumnie plotek i na jakiś nowy tytułowy artykuł -
ciągnął, odkładając notes. - Coś świetnego na kolumnę, jak myślicie?
Kątem oka Tweed zauważył narastające napięcie Marienetty. Czuł, że miała ochotę
wymierzyć porządny policzek tej roześmianej gębie. Ale opanowała się i spojrzała
na sufit. Tweed pochylił się, zbliżając na kilka centymetrów do drapieżnego
nosa.
- Zamierzam ci coś obiecać, Sam - wyszeptał spokojnie, ale dobitnie. -Wiesz, że
Rob Newman pomógł ci kiedyś, choć niechętnie, gdy na jeden z tematów rząd
nałożył D-notice*. Pokazał ci, jak napisać artykuł, by uniknąć zakazu. Jeżeli
wydrukujesz cokolwiek w kolumnie plotek, Newman stanie się twoim wrogiem,
śmiertelnym wrogiem. Starasz się teraz wyrobić sobie markę w Nowym Jorku. Newman
napisze dla New York Timesa" satyryczny kawałek na twój temat i staniesz się
pośmiewiskiem całego miasta. Będą tam o tobie krążyły dowcipy. Będziesz
skończony w Stanach.
Jastrzębia twarz przybrała nowy wyraz. Snyder uniósł filiżankę kawy, ale ręka
drżała mu tak, że nie zdołał nic wypić.
- Widzę, że wzięliście to poważnie i pomyśleliście, że naprawdę to wydrukuję -
wyjąkał w końcu. - To nieprawda. Przepraszam za uwagę o ptaszynie. To było
niestosowne. Nieuzasadnione. Chyba lepiej zapłacę za kawę i pójdę.
- Ja zapłacę za kawę - powiedział Tweed, a ton jego głosu był równie surowy jak
wyraz twarzy.
Snyder wstał i nie był pewny, w jaki sposób odejść. Zdecydował, że będzie
najlepiej zrobić to bez słowa. Pilnując się, by nie spojrzeć na Marienettę,
wyszedł na ulicę.
- Nie wiedziałam, że potrafi pan być tak ostry - skomentowała sytuację
Marienetta, gdy pozostali sami. - Pański głos, choć spokojny, brzmiał jak na
Sądzie Ostatecznym. Potrafi pan bronić kobiety. Jestem panu wdzięczna.
* Oficjalne skierowane do wydawcy prasy żądanie niepublikowania informacji na
dany temat ze względów bezpieczeństwa narodowego.
108
- Nie trzeba.
Zadzwonił telefon komórkowy Marienetty. Odpowiadała rzeczowo, słuchała, a potem
znów coś powiedziała i skończyła.
- To Roman. Chciałby się spotkać z panem jak najszybciej w biurze.
- Czy powiedział dlaczego?
- Tak, właśnie chciałam to powiedzieć. Mówił o kryzysie.
- Staję się ekspertem od takich sytuacji. Ten moment jest równie dobry na
spotkanie z nim jak każdy inny, jeżeli tylko dla niego będzie odpowiedni.
- Jestem pewna, że tak. Miał bardzo ponury głos, choć nie tak ponury jak pan
przed chwilą. Powiedział także, że byłoby dobrze, gdyby przyjechał pan z Paulą.
- Naprawdę? Nie używamy telefonów komórkowych w Park Crescent. Czy może pani
wyświadczyć mi przysługę, zadzwonić do Pauli i wytłumaczyć jej, co się dzieje?
Gdy Marienetta poszła zatelefonować, Tweed zapłacił rachunek i rozejrzał się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]