[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A czy Orlik bojowy trudzi się i pracuje z umiłowaniem trudu i pracy?
- Radosny pracownik jest - poświadczyła Szczepańska.
- Tedy Orlik bojowy jest naszym bratem i druhem serdecznym! - rzekł uroczyście Rosomak, powstając i
wyciągając prawicę.
Powstali wszyscy, ale w tej chwili rozległ się za chatą ruch, szamotanie i rżenie końskie.
Nikt poprzednio nie zauważył, że Pantera z izby się wyśliznął. Teraz rozwarły się szeroko drzwi chaty i
tupiąc hałaśliwie kopytami, wkroczyła Agatka, cudacznie przystrojona.
Miała na sobie wieniec z nieśmiertelników złotych, na grzbiecie rozpostartą rysią skórę, a u grzywy przy
uszach skórki kociąt. Stanęła na środku izby trochę wystraszona i zarżała.
Na to hasło w otwartym oknie ukazał się łeb Aatanej Skóry, patrzącej dobrodusznie i odzywającej się
uspokajająco.
Za Agatką ukazał się Pantera i rzekł:
- Domowniki proszą wodza za swym przyjacielem i obrońcą i polecają mi złożyć mu łup zdobyczny.
Coto nie znał słów na odpowiedz, tylko objął Agatkę za szyję i całował ją w chrapy, wycierając
nieznacznie o sierść łzy wzruszenia. A potem wyprowadzili się razem na polanę i poczęli harcować we
troje, bo i Bartnik przyskoczył do kompanii.
Patrzyła na tę swawolę z pobłażaniem Aatana Skóra, a z pewną krytyką flegmatycznie przeżuwająca
Hatora.
I patrzył radośnie z płotu Kuba, ale się trochę bał przyłączyć do harców.
I odtąd nikt już Orlika bojowego nie nazwał Cotem, bo drogo swą leśną nazwę opłacił.
DZIEWICZY LD
Wedle przepowiedni Odrowąża w kilka dni potem wysypały się grzyby. Pantera pierwszy zjawił się z
pełną kobiałką i dał hasło zbioru.
Jakaś zaciekła chęć zdobyczy opanowała leśnych ludzi.
Był to przecie dar natury, szczodry do przeobfitości, dar puszczy, owoc ziemi pierwotnej i pierwotna
była ich radość z owej manny cudownej.
Zaniedbano wszelkie zajęcia, nie pilnowano godzin posiłku, nie odczuwano trudu. Ledwie świt,
pustoszała chata, rozbiegali się pojedynczo, bo każdy miał swe rewiry i zakąty, o których nie mówił
innym, chcąc się największym zbiorem pochwalić.
Tylko Bartnik towarzyszył Orlikowi, by mu pomóc w dzwiganiu kosza, i Rosomak trzymał się w pobliżu
Szczepańskiej, wyręczając ją czasem w piastowaniu dziecka.
Grzyby znoszono do ogródka na osobne stosy, które wieczorem rachowano i przygotowywano do
suszenia.
Stanowiły też codzienny posiłek, bo na połów nikt nie wypływał, a obierać kartofli nikt nie chciał, tak
wszyscy bywali zajęci i zmęczeni.
Po paru dniach Rosomak jednak dzielenia i rachowania zabronił.
- Zsypywać będziemy na jedno miejsce, a jeśli chcecie, wszystkie wieczorem rachujcie. Nie nasz
obyczaj przechwalać się jeden przed drugim.
- Bo i prawda! Bóg daje każdemu i wszystkim! - rzekła Szczepańska.
Milczał przecząco Pantera i chłopcy, ale ulec musieli.
Co wieczór palono w piecu i co rano, ale zbiór się nie mieścił do suszenia, i trzeba było nadmiar wysyłać
wozem za Tęczowy Most lub dostawiać do kładek, skąd zabierał do folwarku Szczepański.
Ludzie byli zapracowani, ale rozpromienieni robotą, pomimo całodziennych marszów, dzwigania
ciężkich koszów i całodziennego głodu, gdyż brali z sobą tylko chleb, a pragnienie tłumili jagodami.
W chacie zapanowało takie gorąco, że nocowali na dworze, na pomoście, który wśród konaru starego
jesionu zbudował z żerdzi i desek Pantera.
Szczepańska z dzieckiem sypiała na podsieniu.
Z wypraw tych, z bobrowania po wszelkich zakątkach przynosili zarazem i inne trofea: mchy rzadkie,
wężowe skórki, narośle drzewne, czeczoty - gniazda, pióra, a wreszcie Orlik z Bartnikiem znalezli łosie
siedmioletnie rosochy i przydzwigali z trudem, mając do roboty we dwóch tylko trzy ręce.
Urodzaj grzybów był bajeczny i ogarnął cały ten kraj.
Szczepański przybył też z folwarku, opowiadając, że wsie były puste i roboty polne zaniedbane;
wszyscy wybiegli w lasy.
Opowiadał też, że chłopi zachodzili nawet na tę stronę trzęsawisk, ale że pewnego dnia wrócili w
popłochu, bo się im ukazał i gnał strasznie wyjąc diabeł leśny czy wilkołak.
Oczy Rosomaka podniosły się na Panterę.
Nad stosem grzybów, oczyszczając je i sortując do suszenia, klęczeli we trzech, Pantera i chłopcy,
szepcząc coś tajemniczo. Po twarzach latały im śmiechy. Zdawali się wcale nie słyszeć, co mówiono na
posieniu.
- Jednego diabła tylko widziano? - rzekł Rosomak, głos podnosząc. - Ja bo widziałem trzech.
Orlik nie wytrzymał, podniósł głowę, a Pantera podchwycił:
- Wódz to nawet jasnowidzenia miewa.
- Za trzy dni grzyby się skończą, już robaczeją. Dopiero za miesiąc znowu się wysypią! - zdecydował
Odrowąż.
- Mam na ten miesiąc wielką robotę - rzekł Rosomak, gdy zasiedli do wieczerzy. - Takich suchych błot
nie było lat wiele. Moglibyśmy się do Pohybelnika dobrać. Jak myślicie, ojcze?
- Można spróbować! Tam nawet zimą w krąg są oparzeliska. Trzeba będzie łozy słać i mościć przesmyk.
Siła nas teraz, to dokonamy.
- Przede wszystkim do Puchaczego Ostępu się dostać: tam jeszcze grzyby nie tknięte czekają.
- Na jutro zatem wyprawa!
- Bo i po drodze na Pohybelnik.
Ruszyli nazajutrz o świcie wszyscy sześciu na całodzienną wyprawę. Las był cichy i zadumany, jakby w
sobie skupiony i ciężki dojrzewaniem nasienia i owocu. wierkała nieuczenie młódz ptasia, z
jagodników porywały się drozdy spasione, pod stopami chrzęściły zioła i mchy, poschnięte od skwaru, a
z brzóz oblatywały już pozłocone liście. Jarzębiny stały strojne w purpurowe korale i różowym nalotem
poczynały się barwić kaliny i borówki. Wrzosy były już w pączkach, a po polanach kwitły tysiączniki i
goryczki - pózne kwiaty.
- Jesień idzie! - rzekł z westchnieniem Rosomak.
- Trzeba zacząć zbierać jarzębiny i zioła - zauważył %7łuraw. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl