[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i co? Trafiam na historię, której kilkadziesiąt minut temu w tym miejscu nie
było. Do tego widzę, że litery są innego koloru czerwonego. Zaraz, zaraz,
chyba coś mi umknęło, albo& No właśnie: albo co? Zaczynam kartkować
książkę w tę i z powrotem.
Wpada mi do głowy pewna myśl: popatrzę na zdobiące każdą ze stron
rysunki. Niestety, są co prawda piękne, bez wątpienia wykonywane
odręcznie, lecz żadnych charakterystycznych twarzy demonów nie odnajduję.
W końcu zamykam książkę, odkładam ją na bok, tuż obok poduszki z logo
Marvella oraz Spider-Manem wypuszczającym z ręki nić pajęczyny.
Opuszkami palców masuję pulsujące skronie.
Trudno jest przyrównać do czegokolwiek to, co dzieje się teraz w mojej
głowie. Chyba jednak najbliższym prawdy określeniem byłoby totalny
mętlik . Aapię się na tym, że moje myśli cały czas krążą wokół tej przeklętej
książki. Spoglądam na zegarek, potem znów o niej myślę. Wykonuję głęboki
wdech, zaraz po tym wydech i po raz drugi spoglądam na zegarek.
Poprzednio, patrząc na niego, nie skoncentrowałem się na tyle, by
zapamiętać, która jest godzina. Mój zajebiście nowoczesny, elektroniczny
zegarek, wyposażony w radio i budzik, wyświetla cyfry dwadzieścia jeden,
dwukropek pięćdziesiąt dwa. Znów wykonuję głęboki wdech i wydech. Mimo
wszystko cały czas nie dają mi spokoju dwa nasuwające się podczas lektury
pytania: jak to możliwe, że nie mogę znalezć fragmentu, w którym mowa
o zabójstwie Aliny, no i kiedy, w sposób zupełnie przeze mnie niezauważony,
zmienił się kolor liter? A na deser przygoda z tym ptaszyskiem na klatce
schodowej.
O dziwo, sama treść książki wydaje mi się ciekawa na tyle, by chcieć
dowiedzieć się, co było w dalszej jej części. Choć przyznam szczerze, to
tematyka zupełnie nie w moim klimacie. Ostatecznie dochodzę do wniosku,
że najlepszym rozwiązaniem będzie położyć się spać. Jutro muszę rano
wstać, poza tym ze świeżym umysłem na pewno inaczej podejdę do mojego
arcydzieła .
Niestety, najzwyczajniejsze w świecie zaśnięcie okazuje się wcale nie
takie proste. Cały czas dręczą mnie koszmary. Choć w zasadzie nie są to
koszmary, a raczej uczucie trwania ni to we śnie, ni na jawie. Co chwila
budzę się, myśląc o książce, a raczej o jej przedziwnej fabule.
W końcu mam już tego najzwyczajniej w świecie dość, wstaję,
przemywam twarz zimną wodą, a następnie zatracam się w tekście książki.
Coś ty, głupcze, narobił!? Doprowadzisz nas do szubienicy! krzyczał
ojciec Eryka, Willy, co i raz spoglądając to na syna, to na leżące w kałuży
krwi zwłoki swego pana, Alfreda.
To koniec, ojcze! To koniec naszej niewoli. Nie chcę tak żyć do wydania
swego ostatniego tchnienia! Nie chcę. Nie mogę kochać, nie mogę malować,
nie mogę robić nic, na co mam ochotę.
Jesteśmy, synu, niewolnikami! Nam nie wolno chcieć!
Jesteś moim ojcem, ale także& Eryk zawahał się, nie chciał
wypowiedzieć słów, które zraniłyby jego ukochanego ojca, ale nie mógł
postąpić inaczej & pozbawionym woli życia bardzo biednym człowiekiem.
Jesteś, ojcze, głupcem oraz tchórzem!
Willy zatoczył się, słowa usłyszane z ust własnego syna były niczym
kubeł lodowatej wody wylany mu na głowę podczas błogiego snu, którego
nigdy w życiu nie było mu dane zaznać. Pokiwał tylko z niedowierzaniem
głową.
Ja nie chcę, rozumiesz? Ja nie chcę tak żyć! Zresztą to nie życie, a jakiś
koszmar.
Synu! Synu, opamiętaj się! Taki już nasz los. A co, może wolałbyś być
nim? Wskazał na martwego zarządcę. Z jego pleców wystawał trzonek
wbitych w nie wideł. Przebiły mu one serce i płuca, doprowadzając do
natychmiastowej śmierci.
Nie, ojcze, nie chcę być nim, nie chcę mieć we władaniu czyjegoś
życia, pragnę tylko wolności, normalności. Nie chcę, by, tak jak tobie
odebrano mamę, mnie kiedyś odebrano miłość mego życia!
Po policzkach Willy ego popłynęły łzy.
A co miałem zrobić!? wykrzyczał, łapiąc za stare, zniszczone poły
marynarki swego syna.
Walczyć o nią! Nie pozwolić!
Zginęlibyście obydwoje! Ja także&
Więc lepiej było przyglądać się, jak przyjeżdża po nią ten cholerny
plantator z Arkansas?
Głupcze, nic nie rozumiesz.
To ty mnie nie rozumiesz. Czym jest życie bez wolności? No,
odpowiedz mi, czym?
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć swemu synowi. Prawda była jednak
taka, że ich życie wisiało na włosku. Zmierci zarządcy nijak nie da się ukryć,
a konsekwencje morderstwa będą nieuniknione zarówno dla syna, dla niego
samego, jak i reszty niewolników.
Dobrze, synu, stanę u twego boku, choćbyśmy mieli stanąć we dwóch
przeciw całej armii tych tyranów.
Musimy to, ojcze, zrobić, nie tylko dla nas, ale dla przyszłych pokoleń.
Najpierw jednak pozbądzmy się wszystkich jego ludzi.
Chcesz ich wszystkich zabić?
Tak, nie ma innego wyjścia, jego pachołki muszą w końcu zaznać ostrza
sprawiedliwości.
Eryk tak bardzo nienawidził zarządcy i wszystkich jego ludzi, że bez
większych oporów pozbawił życia każdego z nich.
Kilka następnych stron opisywało sceny krwawej łazni, jaką Eryk
zgotował ludziom zarządcy, i uczucia jego ojca, który dziwił się, skąd w jego
synu tyle zła, nienawiści i okrucieństwa. Mimo iż to on go wychowywał,
przekonał się, że zupełnie go nie zna.
Do zabicia pozostała mu już tylko jedna osoba, specjalnie zostawił ją na
koniec. To ona zadała mu najwięcej bólu, który z kolei wyzwolił u niego te
niepohamowane żądze, dążenie do tego, czego nie zaznał nigdy nie tylko
jego ojciec, ale także dziad i pradziad: pragnienie wolności.
Za oknem jest już widno, patrzę więc na zegarek. Okazuje się, że zostało
mi niewiele czasu na śniadanie i prysznic. Odkładam książkę, czym prędzej
przygotowuję prowizoryczne śniadanie: trzy tosty i szklanka soku
pomarańczowego. Po zjedzeniu go biegnę pod prysznic, szybko przebieram
się w mundurek roboczy , wrzucam do torby książkę i wychodzę do pracy.
Droga mija mi nawet nie wiem kiedy. O dziwo, nie zauważam
jakichkolwiek oznak zmęczenia. Dzień w pracy zaczyna się w sposób
standardowy, niczym się nie wyróżnia. Ponieważ od przeszło roku cały czas
wykonuję na zmianę pięć czynności, pracuję niczym robot, zupełnie nie
koncentruję swej uwagi na tym, co przyszło mi dzisiaj robić. Myślami
uciekam więc cały czas do książki, nie mogąc doczekać się momentu
powrotu do pochłaniania jej kolejnych stron.
Okazja pojawia się podczas drogi powrotnej do domu. Doprawdy nie
wiem, jakim cudem, ale autobus jest, co mi się jeszcze nie zdarzyło, na tyle
pusty, że mogę nawet zająć miejsce siedzące. I tak, wygodnie siedząc,
otwieram książkę, jak mi się wydaje, na ostatnio przeczytanej stronie.
Oczywiście, jak podejrzewałem, rozdział, który zaczynam właśnie czytać, nie
jest w żaden chronologiczny sposób powiązany z tym, który czytałem
poprzednio.
Ze zgrozą dostrzegł podarte i porozrzucane po całej stajni własne szkice
przedstawiające Alinę o różnych porach dnia, w różnych pozach, przy
najrozmaitszych czynnościach, zarówno tych rzeczywistych, przez nią
wykonywanych, jak i rysowanych wyłącznie z wyobrazni. Niektóre szkice
były aktami. Oczywiście nigdy nie widział jej nagiej, były to więc tylko
i wyłącznie jego wyobrażenia o cielesności swej muzy.
W jednym z boksów stał czerwony z wściekłości Alfred, trzymający
ostatnie z jego prac, jeszcze w całości.
Ty łachmyto! Ty szelmo! Jak w ogóle śmiałeś myśleć o mojej córce
w ten plugawy, nikczemny sposób?! krzyczał wściekły zarządca, drąc przy
tym kolejne dwie jego prace. Obok stał Oskar, jego prawa ręka. To właśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]