[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starała się zapamiętać.
- Na szczęście tak się nie stało. Co ty tam robiłaś, Casey?
Przecież kazałem ci iść prosto do apartamentu. Dlaczego nie...
- Wiesz dlaczego!
Wbił w nią mroczne spojrzenie i przez długą, pełną napięcia
chwilę nic nie mówił.
- Postanowiłaś wrócić do domu, żeby - niczym bohaterka
sensacyjnego filmu - pomóc mi złapać prześladowców Laury -
stwierdził w końcu. - Zgadza się, Casey?
- Nie dlatego zamierzałam tam pojechać. Uniósł brwi.
- Więc dlaczego?
- %7łeby być z tobą. Spuścił głowę.
ous
l
a
d
an
sc
- Już ci mówiłem, że...
- %7łe nic z tego nie będzie. Wiem. Po namyśle zmieniłam zamiar.
Uznałam, że na rozwiązanie spraw osobistych przyjdzie czas pózniej.
Dlatego nie wsiadłam do samochodu. Trzasnęłam drzwiczkami i
pobiegłam w stronę hotelu... i wtedy... - Zamknęła oczy. - Nie miałam
zamiaru mówić ci tego wszystkiego.
- Widocznie środki przeciwbólowe rozwiązują ci język.
- To znaczy, że chcąc cię odzyskać, powinnam była dać wysadzić
się w powietrze? Może to zanotuję... żeby w przyszłości wiedzieć, co
mam robić.
- Radziłbym zastosować w przyszłości mniej niebezpieczną
metodę.
- Sugerujesz, że będzie do tego okazja? Odwrócił wzrok i nie
odpowiedział.
- Tak myślałam. - Westchnęła, spróbowała usiąść i skrzywiła się,
gdy poduszka otarła się o jej zranione plecy. - Jest jeszcze coś... ktoś...
- Przygryzła wargę i po chwili sobie przypomniała. - On tam był.
Widziałam go.
- Tego... - Marcus zmarszczył brwi.
- Tak. Zapisz coś, Marcus.
Przymknęła powieki, z wysiłkiem usiłując zatrzymać w pamięci
umykające informacje.
- Przyjechał srebrzystym mercedesem... na teksańskich
numerach... K... S... G. Tak, G. Siedem, sześć, dziewięć.
Odetchnęła z ulgą i otworzyła oczy. Marcus właśnie skończył
ous
l
a
d
an
sc
pisać i spojrzał na nią z nie skrywanym podziwem.
- Jakim cudem zdołałaś...
- Najpierw zauważyłam go w aucie... a pózniej, gdy podniosłam
głowę, zobaczyłam, że stoi i patrzy na mnie. Zanim zemdlałam, dobrze
przyjrzałam się jego mercedesowi.
Marcus pokręcił głową, po czym pogłaskał Casey po włosach.
- Jesteś niesamowita, Casey Jones. Musi być z ciebie
fantastyczna reporterka.
- Owszem.
- Bardzo cię boli?
- Można wytrzymać.
- Chcą cię tu zatrzymać do jutra. Gdy zaczęło ci spadać ciśnienie,
lekarz podejrzewał, że doznała obrażeń wewnętrznych. Cholernie mnie
przeraziłaś, Casey.
- To dobrze.
Posłał jej zagadkowe spojrzenie i mówił dalej:
- Na szczęście to był tylko szok. Nic ci nie będzie. A ja... nie
mogę zostawić cię tutaj na noc.
- Rozumiem. Gdy zamachowiec się zorientuje, że nie zginęłam,
poszuka mnie właśnie w szpitalu.
- Niewątpliwie. A ty jesteś tutaj całkiem bezbronna. Dlatego
wolałbym zabrać cię do domu. Czy czujesz się na tyle dobrze, aby tam
wrócić?
- Hmm, sama nie wiem. Niech pomyślę. Mogę spędzić noc z
dyżurnymi pielęgniarkami albo z moim osobistym supermanem.
ous
l
a
d
an
sc
Trudna decyzja.
- Casey...
Usłyszała w jego głosie ostrzegawczy ton. Obróciła dłonie w jego
rękach, splotła palce z jego palcami i powiedziała:
- Zamknij się, Marcus, i zabierz mnie do domu. Skinął głową.
- Załatwię sprawę twojego wypisania. Aha, przez całe popołudnie
użerałem się z policją. Chyba w końcu ich przekonałem, że żadne z nas
nie ma pojęcia, dlaczego ktoś przeszukał twój dom i chciał wysadzić
cię w powietrze. Dadzą nam spokój. Przynajmniej na razie.
- Dzięki. Nie mam teraz ochoty odpowiadać na ich pytania.
Podejrzewam, że przesłuchają niektórych z tych osobników, których
machlojki ujawniłam i opisałam.
- O tym nawet nie pomyślałem. Nie chciałem dopuścić do tego,
żeby przeszkodzili mi w złapaniu tego bandziora. - Marcus wyjął z
kieszeni telefon komórkowy i połączył się z apartamentem. - Grahamie,
sprawdz pewien numer rejestracyjny, dobrze?
Chodząc po pokoju, podał Grahamowi dane i opis samochodu.
Potem rozłączył się i schował aparat. Ruszył do drzwi, ale w tej samej
chwili weszła pielęgniarka.
- Siostro, czy ktoś może przygotować formularz wypisu panny
Jones i przynieść go tutaj?
- Pacjentka powinna zostać w szpitalu.
- Musi go opuścić. - Marcus podszedł do łóżka i usiadł na jego
brzegu. - A do tego czasu ja się stąd nie ruszę.
Mówił do pielęgniarki, ale patrzył na Casey. Milcząco zapewniał
ous
l
a
d
an
sc
ją, że będzie jej pilnował. %7łe nie dopuści do tego, aby znów dokonano
zamachu na jej życie.
I właśnie w tej chwili Casey zrozumiała, że kocha Marcusa.
Jej oddech stał się płytszy, puls przyśpieszył. Do licha, wcale nie
zamierzała się zakochać... tak szybko i tak beznadziejnie. To było
wielkie ryzyko. Czy chciała je podjąć? Nie miała co do tego pewności.
Ale nie miała też wyboru.
- Wolałbym najpierw się sam rozejrzeć - powiedział Marcus,
kiedy zatrzymał samochód przed domem.
- Mam nadzieję, że w środku nie ma kolejnej bomby.
Marcus wysiadł z samochodu, obszedł maskę i otworzył
drzwiczki po stronie Casey. Obróciła się i postawiła nogi na
podjezdzie. Spróbowała wstać, ale tylko się skrzywiła. Marcus pochylił
się, zarzucił sobie jej rękę na szyję i pomógł się podnieść.
- Wylatywanie w powietrze trochę mi szkodzi - mruknęła Casey i
zacisnęła zęby, gdy zaczął ją prowadzić.
Niewiele myśląc, Marcus wziął Casey na ręce i ruszył z nią do
drzwi. Westchnęła cichutko, jej oddech owionął mu policzki.
- Dziewczyna mogłaby się przyzwyczaić do takiego traktowania.
- Dziewczyna mogłaby wyjąć z kieszeni klucze - odparował.
Casey otworzyła drzwi, a on wniósł ją do środka. Zatrzymał się
tuż za progiem i uważnie rozejrzał wokoło. Przez chwilę wsłuchiwał
się w ciszę, usiłując wyczuć obecność kogoś obcego. Doszedł do
wniosku, że wszystko w porządku. Szósty zmysł nie ostrzegał go o
ous
l
a
d
an
sc
ewentualnym niebezpieczeństwie, a on rzadko go zawodził.
- Gdybyśmy mieli eksplodować, już by się to stało, nie sądzisz? -
zauważyła Casey.
- Mów za siebie. Zerknęła na niego.
- Mam to uznać za komplement?
- Zapomnij, co powiedziałem. - Przeszedł przez salonik i położył
ją na kanapie. - Jak się czujesz?
- Oparzenia trochę dają mi się we znaki. Chodzenie też nie jest
zbyt miłe... chyba z powodu tych zadrapań i siniaków na nogach. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]