[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O, ktoś jest w ogrodzie! - Frances kurczowo ściskała jej rękę,
zupełnie jak ktoś, kto zamierza zaraz uciec. - Może... jak myślisz...
- Ależ to sir Thomas! - Lavender rozpoznała charakterystyczną
sylwetkę starszego pana, który właśnie przeciął taras i ruszył trawiastą
dróżką w stronę jeziora.
W ręku trzymał jakąś książkę, miał pochyloną głowę i
najwyrazniej wcale nie zauważył ich przybycia.
- Sir Thomasie! - Lavender odwróciła się od drzwi, przecięła
podjazd i dotarła do wąskiej ścieżki prowadzącej do furtki, za którą
rozciągały się ogrody.
Tutaj, przy wschodnim skrzydle domu, zieleń była utrzymana
staranniej - bukszpanowe żywopłoty i trawniki przystrzyżone.
Przybliżywszy się, Lavender usłyszała, jak sir Thomas czyta coś
głośno po łacinie, nie przerywając spaceru. Uniósł głowę, trochę
zaskoczony, że ktoś go nagabuje, ale po chwili twarz mu się rozjaśniła
szerokim uśmiechem.
- Panna Brabant! Co za czarująca niespodzianka, moja droga. Jak
się pani miewa?
- Sir Thomasie. - Lavender pospieszyła uścisnąć mu dłoń. - Co u
pana słychać? - Pociągnęła Francis do przodu. - A oto panna
Covingham. Proszę nam wybaczyć to najście, bez uprzedzenia.
- Nic nie szkodzi, moja droga. - Sir Thomas uśmiechnął się
promiennie i wcisnął książkę pod pachę. - Cała przyjemność po mojej
stronie. Wreszcie będę miał z kim zasiąść do podwieczorku. Widzicie,
obrodziły pózne truskawki w oranżerii. Koniecznie trzeba je zjeść.
Poprowadził je wygodną ścieżką między wysokimi żywopłotami.
Wkrótce wszyscy troje pokonali szerokie kamienne schody i znalezli
się na tarasie.
- Przyjechały panie z Hewly? - spytał sir Thomas, stając z boku i
zapraszając je gestem do wejścia przez wysokie, oszklone drzwi
prowadzące do biblioteki. Przyjemna podróż, prawda? W każdym
razie, kiedy świeci słońce. - Roześmiał się. - Do dziś nie mogę
uwierzyć, że miałem takiego pecha. Utknąć w drodze tak blisko
własnego domu.
- Ale pański pech był naszym szczęściem, sir - wtrąciła Lavender
pospiesznie - i dlatego też pozwoliłyśmy sobie na to najście, bo
musimy zapytać pana o coś szczególnego.
Sir Thomas wyglądał na zaintrygowanego.
- W takim razie usiądzcie i opowiedzcie mi o tym. moje drogie
panie - powiedział ze spokojem. - Ale najpierw herbata.
Zadzwonił na pokojówkę i polecił jej przynieść herbatę i
truskawki, podczas gdy Lavender i Frances rozglądały się wokół z
nieskrywaną ciekawością. Biblioteka mieściła się w długim,
prostokątnym pokoju, zastawionym szerokimi, sięgającymi sufitu
półkami pełnymi książek, a mimo to sterty tomów leżały na podłodze.
W pokoju panował półmrok, przy czym ponure wrażenie potęgowały
jeszcze ciężkie meble i ciemne zasłony.
Sir Thomas odłożył książkę na wierzch jednego ze stosów i
dreptał koło nieoczekiwanych gości, upewniając się, czy jest im
wygodnie na obitej brokatem nie.
- Tak rzadko miewam gości - powiedział cicho. - Najwyższy czas,
żeby w tym domu znów zabrzmiały jakieś młode głosy i śmiech.
- Och, Lavender, spójrz!
Lavender zauważyła obraz w tej samej chwili co Frances. Wisiał
po prawej stronie kominka, portret mężczyzny w stroju z połowy
osiemnastego wieku. Mężczyzna na portrecie miał ciemną cerę,
ciemnobrązowe w losy wpadające w czerń i głęboko osadzone
brązowe oczy.
- Popatrz - Frances wydawała się zdziwiona - to przecież
podobizna pana Hammonda.
Sir Thomas uniósł głowę, chcąc zobaczyć, co przyciągnęło ich
uwagę.
- Mówi pani o portrecie sir Barneya Kentona? To mój ojciec.
- Sir Barney! - powtórzyła Frances z przejęciem. - Lavender,
opowiedz sir Thomasowi całą historię, natychmiast!
Sir Thomas zwrócił na nią łagodne spojrzenie niebieskich oczu.
- O mój Boże, panno Brabant, obie wyglądacie na bardzo czymś
zaskoczone. W jaki sposób mógłbym wam pomóc? Och, ale
poczekajmy - najpierw herbata, opowieści pózniej.
Właśnie nadeszła pokojówka z herbatą, którą nalała do filiżanek z
delikatnej chińskiej porcelany, i dużą salaterką truskawek ze
śmietanką. Frances poczęstowała się ochoczo, ale Lavender
odmówiła, bo niepokój odebrał jej apetyt. Zcisnęła dłonie razem, aby
powstrzymać ich drżenie.
- Zatem - rzekł sir Thomas do Lavender, kiedy już wszyscy troje
siedzieli wygodnie przy stoliku - co to za historia, którą ma pani do
opowiedzenia, moja droga? Czekam z niecierpliwością.
- Cóż... - Lavender upiła krzepiący łyk herbaty. - Chciałam pana
spytać o pańskiego syna, sir Thomasie. O pańskiego młodszego syna.
Zdaje się, że miał na imię John. Czy był kiedykolwiek żonaty? -
Widząc skonsternowaną minę sir Thomasa, pospieszyła z
przeprosinami: - Proszę mi wybaczyć, moje pytanie na pewno wydało
się panu wyjątkowo impertynenckie i tak jest w istocie, ale...
W tym momencie Frances straciła cierpliwość.
- Panna Brabant próbuje panu powiedzieć, sir Thomasie, że ona...
my... jesteśmy prawie pewne, że pański syn John poślubił niejaką
pannę Elizę Hammond z Abbot Quincey. Zastanawiałyśmy się, czy
mógłby nam pan pomóc, to znaczy potwierdzić, że ta historia jest
prawdziwa, albo zaprzeczyć.
Sir Thomas bardzo pobladł, tak bardzo, że Lavender szybko
odstawiła filiżankę na stolik i nachyliła się do niego. Poważnie się
zaniepokoiła, bo baronet był wiekowy i słabowity, a Frances
oznajmiła mu nowinę dość obcesowo.
- Sir Thomasie? Dobrze się pan czuje?
- Wielkie nieba, wielkie nieba - szeptał cicho sir Thomas. -
Próbowałem ją odszukać, ale nie zostawiła żadnych śladów. Mówicie,
że przez cały czas mieszkała w Abbot Quincey? Jak to możliwe, skoro
Knottingley nie zdołał jej odnalezć?
Lavender przykryła dłonią jego dłoń. Cała się trzęsła, ze strachu i
nadziei zarazem.
- W takim razie to prawda, tak? Bo jest jeszcze coś, o czym
powinien pan wiedzieć. Eliza urodziła syna.
W domu rozległ się przerazliwy brzęk dzwonka. Lavender i
Frances wymieniły spojrzenia, za to sir Thomas, zdaje się, niczego nie
zauważył. Sprawiał wrażenie nagle postarzałego i zdezorientowanego
i Lavender przestraszyła się, że dopiero co usłyszane wieści zbytnio
nim wstrząsnęły.
- Syna? - wyszeptał. - Syn Johna? Ale jak...
Otworzyły się drzwi. Kamerdyner, który wyglądał na równie
wiekowego i strudzonego jak jego pan, stanął w progu.
- Proszę mi wybaczyć, sir Thomasie, ma pan gości. - W jego
głosie dawało się wyczuć niejakie zaskoczenie tak niezwykłym
wydarzeniem. - Lord Frederick Covingham, lady Anne Covingham,
pan i pani Brabantowie.
Na twarzy Frances odmalowało się poczucie winy. Odsunęła
salaterkę z truskawkami i pospiesznie zerwała się z miejsca. Po chwili
Lewis i Caroline serdecznie witali się z sir Thomasem, a lord Freddie
potrząsał dłonią baroneta i wyjaśniał, że przed laty przyjaznił się z
Johnem.
Lavender ucieszyła się, że sir Thomas nie jest taki słabowity, na
jakiego wygląda, bo powitał nowo przybyłych z niejakim ożywieniem
i pospiesznie zamówił herbatę dla wszystkich. Mniej ją ucieszyło, że
nowi goście pojawili się, zanim ona i Frances dotarły do sedna
tajemniczej historii, bo teraz wszystko wskazywało na to, że
natychmiast ruszą w drogę powrotną do domu, pomimo prawie pełnej
salaterki truskawek.
- Doprawdy, Lavender, taki szalony postępek zupełnie do ciebie
nie pasuje - skomentowała Caroline, kiedy wszyscy usiedli i podano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]