[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podniósł się z uśmiechem i cofnął do wejścia do namiotu.
Byłem daleko powtórzył. Ale teraz jestem. . . energicznie ruszył
przed siebie . . . blisko! Rozumiecie? Daleko. . . blisko!
D vanouini wpatrywali się w odzianego na czarno szaleńca, podając sobie
z rąk do rąk miskę owczych oczu.
Wielebny Elokwent zdjął z ramion paczkę i zaczął rozdawać nomadom nowe,
błyszczące czerwone książeczki.
Wezcie po jednej i podajcie sąsiadowi. Jeśli nie wystarczy, to będzie po
jednej na dwóch. Sięgnął do torby, wyciągnął z niej sponiewierany tamburyn
i pomachał nim z szerokim, złowróżbnym uśmiechem. Mam nadzieję, że głosy
dopisują. Pośpiewamy sobie piosenki, nomen omen, oazowe!
Owcze oczy wciąż krążyły po namiocie.
Ale wcześniej krótkie czytanie z Księgi Apoftegmatów oznajmił Wie-
lebny Elokwent, kartkując własny, dość mocno podniszczony, egzemplarz Czer-
wonego Prozelickiego Manuskryptu św. Forsy z Bródna. Wskazał na numer stro-
nicy i zaczął czytać. Dał się słyszeć odgłos niechętnego przewracania kartek,
któremu towarzyszyły pomrukiwania zupełnego braku zainteresowania ze stro-
ny starszych D vanouinów. Skąd ta niechęć? Wszak zetknęli się już z religią.
Wypróbowali ją w setkach różnych form. Na tym polegał największy problem
z samotnym szwendaniem się po pustkowiu spędz tu ponad czterdzieści dni,
a misjonarze nie dadzą ci spokoju. Starsi nomadzi mieli misjonarzy po dziurki
w nosie.
Niektóre religie wydawały im się nawet dość zabawne. Pewnego razu natknęli
się na joginów Blikini z Minalajów na ich corocznym objezdzie rekrutacyjnym.
Jogini zapoznali ich z założeniami spółdzielczego samooszustwa: okłamując sa-
mego siebie z wystarczającym przekonaniem, człowiek może uwierzyć, że oprócz
43
niego wszyscy znajdujący się w tym samym pomieszczeniu mogą latać. Zebranie
ludzi w odpowiednią liczbę małych grup wspomagających się nawzajem w wie-
rze w zdolności lewitacyjne mogło umożliwić osiągnięcie okresów nieprzerwane-
go lotu. D vanouinom znudziło się to szybko, gdy tylko odkryli trudności, jakie
napotyka się, szybując niepewnie w powietrzu na wysokości trzydziestu stóp i usi-
łując przy tym myśleć o wszystkich innych.
Na przestrzeni lat niektórzy religijni fanatycy uciekali z obozów szybciej od
pozostałych. Obecny rekord należał do wysłannika Misji Ojców Antynumizmaty-
ków, który wytrwał dwadzieścia siedem i pół sekundy po tym, jak oświadczył, że
wszyscy będą szczęśliwi i długowieczni, jeśli wyrzekną się wszelkich systemów
pieniężnych i monetarnych. Zdążył jeszcze powiedzieć: Proszę, złóżcie całe
swoje zło do mojej torby i uwolnijcie się od grzechu! i już zmykał przed sześć-
dziesięcioma siedmioma ceremonialnymi jataganami lecącymi w jego stronę.
Nie chodziło o to, że D vanouini nie byli zdolni do wiary. Wierzyli równie
mocno jak każdy inny naród tak długo, jak nie wiązało się to z koniecznością
zrezygnowania z choćby części doskonale rozpustnego stylu życia, do którego
przywykli, zaciągając długi, gdy było to niezbędne do dobrej zabawy.
Zaoferuj im doktrynę duchową, która zawrze to wszystko w sobie, a ich odda-
nie nie będzie znało granic.
Nieświadom niczego Wielebny Elokwent Melepeta w gruncie rzeczy przed-
stawiał teraz D vanouinom to, czego pragnęły ich serca. Stało przetłumaczone
czarno na białym przed ich oczami.
Dziewięcioletnia tłumaczka wetknęła swoją demoniczną twarzyczkę przez
klapę namiotu i obserwowała całą scenę z niemal równym zainteresowaniem jak
pewien diabeł w Hadesji. Namiot pełen był poszturchiwania się łokciami, kiwania
palcami i głębokich zdumionych oddechów. W książkach, które trzymali noma-
dzi, w czystym d vanouińskim stało jak byk:
I choćbym szedł doliną długów, to mam to głęboko w nosie.
Pierwsze chichoty rozległy się, gdy zdumieni nomadzi dostrzegli legiony wą-
satych aniołów zdobiące marginesy iluminowanej księgi. Na następnej stronie
znajdowała się wypisana wersalikami opowieść o wędrownym bóstwie, które do-
magało się imprez polegających na wlewaniu wiader wody do trzeszczących be-
44
czek dwudziestopięcioletniej whisky.
Błogosławiony niech będzie spirytus, gdyż on jest wodą życia.
Zmiechy reformacji stały się jeszcze głośniejsze, gdy zebrani tubylcy na na-
stępnej stronie odnalezli deklarację, która z przekonaniem trafiła im wprost do
serc. Zapewniała bezpieczeństwo religii i obiecywała chaotyczne sianie spusto-
szenia, o wiele wspanialsze niż wszystko, co dotychczas widział świat w tej dzie-
dzinie. Stało tam dużymi literami wypisane święte wezwanie do broni. . .
Zaprawdę, niech cię nie trwoży mrok najmroczniejszej z nocy; owieczki po-
bożnie całopaląc, niebiańskiej zaznasz pomocy.
Wydawszy okrzyk, który zasiałby grozę w sercu najodważniejszego hodowcy
owiec, D vanouini z pełnym oddaniem przyjęli najnowszą religię. Była niezła,
zapewniała imprezy, domagała się ofiar z owiec, a jeśli po ich złożeniu miało
jeszcze zostać coś na kebab, cóż można by jej zarzucić?
Alea zatarła ręce, widząc, jak Zazwyczaj Wielebny Elokwent Melepeta po raz
pierwszy w życiu zalicza stuprocentową skuteczność w nawracaniu. Istotnie, mąż
boży z lekkim tylko zdziwieniem obserwował, jak nomadzi wyciągają z juków
mapy południowego Rhyngill i ochoczo wyszukują na nich najsłabiej zabezpie-
czone hodowle owiec.
Powinien był przejąć się tym o wiele, wiele bardziej.
Zwłaszcza kiedy pokrzykując z podniecenia, wypadli z namiotu, narzucili li-
ny, sieci i pudła pełne jataganów na zady wielbłądów i w chmurze pyłu popędzili
w dal, wszyscy wymachując czerwonymi książeczkami.
* * *
Dyszący z wysiłku guziec obszedł chyłkiem swoją zwierzynę i stanął. Ryjek
trzymał tuż przy ziemi, nerwowy oddech poruszał zdzbła trawy. Jego łeb wy-
pełniał dziedziczony od pokoleń instynkt, który pozwalał mu obliczyć najlepszą
drogę podejścia. Były płochliwe: jeden fałszywy ruch, jedno niewłaściwe posta-
wienie racicy i umkną mu. Ale jeśli cichaczem okrąży od tyłu ten głaz, potem
wzdłuż tego strumyka i górą przez. . .
45
Ciszę rozdarł ostry gwizd z szybkością dzwięku przekazujący zakodowaną
wiadomość.
Guziec z niedowierzaniem potrząsnął kudłatym, upstrzonym guzami łbem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]