[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozwiązać zagadkę wszechświata, bo tego nie da się obliczyć i rozwiązać, a człowiek czuje
się potem tylko diabelnie przygnębiony i samotny. Wiem, bo sam próbowałem. Do diabła z
tymi A więc bierzmy się do naszych klubów i przyjęć, naszych akrobatów i magików,
naszych zabijaków, odrzutowych samochodów, motocyklowych helikopterów, seksu i
heroiny. Jak najwięcej wszystkiego, co się łączy z odruchem warunkowym. Jeśli dramat jest
zły, jeśli film nie mówi nic, jeśli sztuka jest pusta, zastrzyknij mi wrzask megafonu. Wtedy mi
się zdaje, że reaguję na sztukę, choć jest to tylko fizyczny odruch na wibrację. Ale nie dbam o
to. Lubię po prostu solidną rozrywkę.
Beatty wstał.
Muszę iść rzekł. Odczyt skończony. Mam nadzieję, że wszystko wyjaśniłem.
Musisz zapamiętać jedną ważną rzecz, Montag: my, ty, ja i inni, jesteśmy dziećmi szczęścia.
Przeciwstawiamy się słabemu zresztą naporowi tych, którzy chcą, by wszyscy byli
nieszczęśliwi wskutek sprzecznych teorii oraz myśli. My zatykamy palcami szczelinę w
grobli. Trzymaj je mocno. Nie pozwól potokowi melancholii i ponurej filozofii zatopić
naszego świata. Polegamy na tobie. Pewnie sobie nawet nie uświadamiasz, jak jesteś ważny,
jak jesteśmy ważni, dla naszego szczęśliwego świata w jego obecnym kształcie.
Beatty potrząsnął bezwładną ręką Montaga. Montag nadal siedział, jak gdyby dom walił
się wokół niego, a on nie mógł się ruszyć w łóżku. Mildred zniknęła w drugim pokoju.
Jeszcze jedna ostatnia sprawa powiedział Beatty. Przynajmniej raz w swojej
karierze każdy strażak dostaje czegoś w rodzaju świerzbu. Ciekawi go, co mówią książki.
Och, podrapać to swędzenie, co? Otóż, Montag, daję ci na to moje słowo, bo w swoim czasie
trochę czytałem, by wiedzieć, z czym będę miał do czynienia, że książki nie mówią nic! Nic,
czego byś mógł uczyć innych czy w to wierzyć. Mówią one o nieistniejących ludziach,
tworach wyobrazni, jeśli należą do literatury pięknej. Jeśli nie należą do tej literatury, to
jeszcze gorzej: jeden profesor nazywa drugiego idiotą, jeden filozof wrzeszczy, by zagłuszyć
drugiego. Wszyscy biegają w kółko strącając gwiazdy i gasząc słońce. Gdy się z nimi zadasz,
jesteś stracony.
No dobrze, a co, jeśli strażak przypadkowo, naprawdę bez żadnych intencji, wezmie
sobie do domu książkę?
Montag skurczył się. Otwarte drzwi spoglądały na niego swym wielkim pustym okiem.
Naturalny błąd. Zwykła ciekawość powiedział Beatty. Specjalnie się tym nie
niepokoimy ani nie denerwujemy. Pozwalamy strażakowi trzymać książkę przez dwadzieścia
cztery godziny, a jeśli jej do tego czasu nie spali, to po prostu przyjeżdżamy, by spalić ją za
niego.
Oczywiście. Montagowi zaschło w ustach.
No, więc, Montag. Przyjdziesz dziś na drugą, pózniejszą zmianę? Może zobaczymy się
dziś w nocy?
Nie wiem powiedział Montag.
Co? Beatty wyglądał na nieco zaskoczonego.
Montag zamknął oczy. Przyjdę pózniej. Może.
Naprawdę będzie cię nam brakowało, gdybyś się nie zjawił rzekł Beatty w
zamyśleniu wkładając fajkę do kieszeni.
Nigdy tam nie pójdę, myślał Montag.
No, to najlepszego rzekł Beatty. Zawrócił i wyszedł przez otwarte drzwi.
Montag obserwował z okna, jak Beatty odjeżdża w swym jaskrawoczerwonym
samochodzie z czarnymi jak węgiel drzewny oponami.
Po drugiej stronie ulicy stały inne domy o płaskich frontowych ścianach. Co to mówiła
Klarysa pewnego popołudnia? Nie ma werand. A ludzie dawniej siadywali na nich
wieczorem rozmawiając, kiedy mieli ochotę rozmawiać, kołysząc się na bujakach, albo nie
rozmawiali, kiedy nie mieli ochoty rozmawiać. Czasami po prostu siedzieli sobie i rozmyślali
o różnych rzeczach, zastanawiali się nad nimi. Mój wujek powiada, że architekci pozbyli
się werand, ponieważ nie wyglądały ładnie. Lecz mój wujek powiada również, że to było
tylko racjonalistyczne wyjaśnienie; prawdziwy powód jest raczej inny: po prostu nie chcieli,
by ludzie siadywali w ten sposób bez zajęcia, huśtając się i rozmawiając. To była niewłaściwa
odmiana życia społecznego. Ludzie rozmawiali za wiele. I mieli czas na myślenie. Tak więc
zlikwidowano werandy. I ogródki również. Niewiele już zostało teraz takich ogródków, gdzie
by można posiedzieć. I niech pan popatrzy na meble. Nie ma już foteli na biegunach. Były za
wygodne. Trzeba było, żeby ludzie wstali i zaczęli biegać dokoła. Mój wujek powiada... i...
mój wujek... mój wujek... jej głos cichł coraz bardziej i zamilkł.
Montag odwrócił się i popatrzył na swą żonę, która siedziała pośrodku salonu rozmawiając
ze spikerem, który z kolei mówił do niej. Pani Montag mówił. Potem kilka zdań. Pani
Montag... coś innego i jeszcze innego. Urządzenie konwersyjne, które kosztowało sto
dolarów, automatycznie wstawiało jej nazwisko, ilekroć spiker zwracał się do swych
anonimowych słuchaczy, pozostawiając puste miejsce, gdzie można było umieścić właściwe
sylaby. Specjalny wycinkowy przełącznik falowy zmieniał telewizowany obraz spikera w
okolicy ust, by wydawało się, że precyzyjnie wymawia odpowiednie samogłoski i spółgłoski.
Był przyjacielem, bez wątpienia, i to dobrym przyjacielem. Pani Montag, a teraz proszę
spojrzeć.
Odwróciła głowę. Chociaż najwidoczniej nie słuchała.
Montag powiedział: Jestem tylko o jeden krok od tego, by nie iść dziś do pracy, nie iść
do pracy jutro i nigdy więcej nie pracować w strażnicy.
Pójdziesz do pracy dziś w nocy, co? spytała Mildred.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]