[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogę ciebie wypuścić stąd.
Senior, będę milczeć.
Pózniejszy prezydent machnął pogardliwie ręką:
Biały nie milczy nigdy. Tylko Indianin umie trzymać język za zębami. Biały dotrzyma
słowa tylko pod przysięgą.
Dobrze, więc przysięgnę.
Kortejo musiał podnieść rękę i przysiąc, \e nic nie zdradzi. Dopiero teraz, zdawało się, \e
Juarez mu uwierzył.
Mo\esz iść. Wez ze sobą swoich ludzi i pamiętaj. Parę minut pózniej wyruszył Kortejo z
El Oro. Włóczędzy jego towarzyszyli mu, gdy\ nikt nie śmiał wiedzieć, \e byli w związku z
kapitanem. Po jakimś czasie odłączyli się od Korteja i zawrócili w stronę hacjendy del Erina.
Dotychczas nie szczęściło im się w atakach na hacjendę, teraz jednak pałali się \ądzą
powetowania poniesionej hańby i szkody.
Wkrótce po odjezdzie Korteja trąby dały znak do wyruszenia. Lansjerzy wsiedli na konie.
Gnali przez równinę na wpół dzikich koniach jak wichura, której nic nie jest się w stanie
oprzeć.
Były to bardzo złe czasy dla Meksyku. Ju\ dawno kraj ten odłączył się od Hiszpanii i wybrał
własnego władcę. Nie był jednak na tyle silny, aby stać się państwem samodzielnym. Jeden
prezydent wypierał drugiego. Finanse były w fatalnym stanie. Urzędnicy przekupni, ani wiary,
ani posłuszeństwa ani wierności w kraju nie było. Wojsko nie słuchało nikogo, ka\dy oficer
chciał rządzić, a ka\dy generał pragnął prezydentury.
Kto dorwał się do steru, ten usiłował kraj wyssać jak najprędzej, wiedział bowiem, \e nie
du\o ma czasu. Następca czynił tak samo, tak samo te\ postępowali namiestnicy prowincji.
Poddani nie wiedzieli kogo mają słuchać, a najlepiej mieli ci, którzy mieszkali w
najodleglejszych stronach kraju.
Wśród tego zamętu wynurzył się Juarez i osiągnął niebawem taki wpływ, \e zawierał nawet
traktaty z rządem Stanów Zjednoczonych. Był i tu i tam. Miotał się po kraju lotem błyskawicy,
agitując za sobą, nagradzając zwolenników, przeciwników zaś karząc. I taki to cel prowadził go
teraz do hacjendy Vandaqua.
Skoro lansjerzy tam przybyli, wzbudzali ogólny strach. Juarez zsiadł z konia i wszedł z
orszakiem oficerów do domu, którego właściciel siedział ze swoją rodziną przy drugim
śniadaniu.
Znasz mnie? zapytał Indianin ostro.
Nie odparł hacjendero.
Jestem Juarez.
Biedny właściciel hacjendy zbladł.
O, święta Madonno!
Nie wywołuj Madonny, to ci nie pomo\e! Jesteś stronnikiem prezydenta?
Nie odrzekł.
Nie kłam! zawołał groznie Indianin. Korespondujesz z jego zwolennikami.
Nie.
Przekonam cię. Przeszukajcie dom!
Oficerowie dali znak \ołnierzom i rozpoczęło się przeszukiwanie domu. Po jakimś czasie
wrócił jeden z oficerów z pakietem listów, który oddał Juarezowi. Kiedy hacjendero zobaczył
listy, zbladł śmiertelnie. Oczy jego były zwrócone w stronę Juareza. Z bijącym sercem
oczekiwał na wyrok. Nareszcie Juarez skończył czytanie. Wstał z krzesła i zapytał hacjendera:
Odebrałeś te listy?
Tak.
Czytałeś?
Tak.
I odpowiadałeś na nie?
Tak jest.
A więc przedtem skłamałeś. Jesteś zwolennikiem prezydenta. W takim razie członkiem
sprzysię\enia przeciw wolności ludu. Tu masz swoją nagrodę.
Wyciągnął pistolet, wycelował i wypalił& Hacjendero padł na ziemię. Głośny krzyk
przera\enie wydała rodzina. Juarez zwrócił się do nich z ogromnym spokojem i obojętnością:
Milczcie! Wy tak\e jesteście winni, ale nie umrzecie. Opuścicie dom. Konfiskuję
hacjendę ze wszystkim co do niej nale\y, na własność państwa. Za godzinę macie stąd odejść.
Wezcie konie, które zabiorą wasz majątek, pieniądze te\ zabierzcie. A teraz, precz mi z oczu.
Wolno nam zabrać zmarłego? zapytała \ona łkając.
Mo\na. Teraz zaś precz!
Zabrali trupa i wynieśli z komnaty. Po upływie godziny wyruszyli z zapłakanymi oczami z
hacjendy. Teraz Juarez oddał ją swoim \ołnierzom. Plądrowano, dopóki było co plądrować.
Potem zabito parę wołów i rozpoczęła się uczta pod gołym niebem.
Juarez pozostał w komnacie. Verdoja miał nadzór nad plądrowaniem. Kiedy przystąpił do
Indianina ten rzekł:
Tak muszą skończyć wszyscy, którzy grzeszą przeciwko ojczyznie. Verdoja, jesteście
wierni?
Tak senior, wiesz przecie\ o tym.
Dobrze, dam ci zadanie. Masz odwagę?
Hm zaśmiał się kapitan. Widziałeś senior, bym kiedyś zbladł?
Nie, i dlatego dojdziesz do wysokich dostojeństw. Znasz prowincję Chihuahua?
Tam się urodziłem i tam sięgają granice mych dóbr.
Dobrze. Udasz się do stolicy prowincji, lecz najpierw odprowadzisz mnie do hacjendy
del Erina.
Jadę z wojskiem?
Ze szwadronem wojska, druga część udaję się ze mną. Naprzód!
Po minucie siedzieli ju\ na koniach. Towarzyszyło im kilku lansjerów. Jeden z obecnych
vaqueros musiał wskazywać drogę.
Kiedy zbli\yli się do hacjendy, ju\ ich tam spostrze\ono. Brama była zamknięta. Juarez
zapukał:
Kto tam zapytał Aroellez z podwórza.
śołnierze, otwierajcie.
Czego chcecie?
Do diabła, otworzycie, czy nie?
Sternau, Helmer i Mariano stali koło hacjendera.
Mam otworzyć? zapytał ten pośpiesznie.
Mo\na. Jezdzców nie jest du\o.
Bramę otwarto. Juarez ze swoimi wjechał na podwórze i badał okiem otoczenie.
Dlaczego nie posłuchaliście zaraz? zagrzmiał.
Nie znamy pana odparł Arbellez. Czy jesteście jednym z tych, których trzeba
słuchać, sennor?
Jestem Juarez. Znasz to nazwisko?
Arbellez skłonił się bez zakłopotania i rzekł:
Tak i to dobrze. Przebacz mi senior, \e nie otworzyliśmy od razu. Proszę wstąpić do
mojego domu. Witam serdecznie.
Poprowadził gości do salonu, w którym obaj: Juarez i Verdoja bez ceremonii usiedli. Mimo
przychylnego przyjęcia nie stracił Juarez surowej miny i zapytał:
Widzieliście jak nadje\d\amy?
Tak, senior.
I to \ołnierzy? Dlaczego nie otworzyliście? To zasługuje na karę.
O, senior prezydent tak\e ma \ołnierzy, a tych nie powitałbym wcale. Nie mogłem
przecie\ wiedzieć, i\ to pan?
Rozjaśniło się oblicze Indianina.
Jestem dla pana miłym gościem?
Bardzo.
Dlaczego?
Bo masz pan twardą rękę, a takiej potrzeba naszemu biednemu krajowi.
Tak i tę twardą rękę poczuło ju\ paru. Powiedz pan, czy znasz hacjendę Vandaqua?
Tak. Jestem przecie\ sąsiadem.
Ile\ ona mo\e przynieść dzier\awy?
Ona jest prywatną własnością, a nie dzier\awnym dobrem.
Odpowiadać na moje pytanie!
No, gdyby się znajdowała w lepszych rękach. Mo\na by zapłacić dziesięć tysięcy doros,
teraz znacznie mniej.
Arbellez popatrzył na Indianina zdziwiony.
Zdaje mi się, \e mówię wyraznie. Chcę panu oddać ją w dzier\awę. Skonfiskowałem ją
na rzecz państwa, a oddaję panu.
Arbellez zląkł się.
Właściciel zginął od mojej kuli, bo był zdrajcą. Rodzina jego musiała opuścić
gospodarstwo. Prędko musisz się na coś się zdecydować.
Je\eli tak, to mówię tak , ale&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]