[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swej racji.
Czy to prawda, że kłócił się z wujem?
Przesada. Owszem, toczyliśmy dość zażarte, można nawet rzec gwałtowne dyskusje.
Ale to dotyczyło problemów filozoficznych. Wiesz przecież, że twój ojciec był, niestety,
niewierzący. Różniliśmy się w wielu sprawach... urwał na chwilę. To prawda. Był
uparty! powiedział na wpół do siebie. Uparty do końca...
A czy mama go kiedyś kochała? Ksiądz długo zwlekał z odpowiedzią.
No... chyba. Z pewnością. Z pewnością. Inaczej nie wyszłaby za niego za mąż. I on ją
też kochał... po swojemu.
A pózniej? Kiedy byłem mały? Gdy mama odeszła...
Mówiłem ci przecież, że nie widywałem się w tym czasie z twoim ojcem. Jeśli chcesz
wiedzieć, to zawsze byłem przeciwny rozwodowi. I to nie tylko dlatego, że jestem
duchownym.
26
Ale cóż, nie sądzmy ludzi zbyt pochopnie. I do tego własnych rodziców.
Mama ojca nie kochała! A nawet nienawidziła wybuchnął chłopiec.
Mario! Jak możesz tak mówić?! zawołał ksiądz z wyrzutem. Jak się ludzie kłócą,
nie zawsze znaczy to, że się nienawidzą.
Wiem, co mówię! Nie chodzi o to, że nieraz były awantury. To nie były zresztą kłótnie,
bo ojciec nigdy nie krzyczał. A mama, jak nawet czasem powie coś w złości, to nie
znaczy zaraz, że tak myśli. Ale że ojca nie kochała, to wiem na pewno! Mam dowody.
Skrzypnęło krzesło. Ksiądz wstał i podszedł do okna.
Cóż ty, chłopcze, możesz wiedzieć... podjął starając się przybrać jak
najłagodniejszy
ton. Pamiętasz tylko to, co działo się u was w domu w okresie przed rozwodem. Potem
sprawa rozwodowa... nowy dom... A przecież zanim ty przyszedłeś na świat, kochali
się. Dopiero pózniej. Ten rozwód... Twoi rodzice ciężko zawinili. Nie tylko wobec Boga.
I
siebie, i ciebie skrzywdzili. Pytasz się, czyja to była wina. Jej czy jego. Na pewno
obojga!
A kto mniej, kto więcej któż jest w stanie stwierdzić. Nikt sumienia czyjegoś nie
przejrzał.
A nawet jakby... Ale ty, dziecko, nie sądz swoich rodziców. Nie trzeba.
Dłuższy czas panowała cisza. Wreszcie usłyszałem głos chłopca, ale jakiś zmieniony,
matowy:
Formalnie biorąc wuj ma rację! Ja też mamy nie potępiam za to, że czasem powiedziała
to i owo, ale chodzi mii o co innego. Jeśli się kogoś naprawdę kocha, to można go
widzieć w korzystnym świetle. A nie odwrotnie. A mama chyba nigdy nie wierzyła w ojca.
Ze jest człowiekiem, który zdobędzie kiedyś sławę. Nawet nie interesowała się tym, co
pisze.
Nie wiem, czy za życia jego przeczytała choć jedną jego powieść do końca. Uważała
po prostu, że to marnowanie czasu!
Nie obraz się, mój drogi, ale jesteś jeszcze bardzo młody i patrzysz na wszystko w
sposób trochę uproszczony. Można znalezć sporo analogicznych sytuacji w historii.
Sokrates,
Rousseau, cesarz rzymski Klaudiusz... Kto wie, może właśnie z bliska trudniej dostrzec
wielkość... Ja sam, przyznaję zupełnie szczerze, przed śmiercią twego ojca nie
przeczytałem
nic, dosłownie nic z tego, co stworzył. Dopiero, gdy zdobył rozgłos...
Ale wuj mówił, że już wtedy uważał ojca za niezwykłego.
Tak. To prawda. Twój ojciec wywarł na mnie dość silne wrażenie. W bezpośredniej
rozmowie... Ale nie znaczy to, że od razu uważałem go za geniusza. Są różne odcienie
niezwykłości...
Wuj mówi tak specjalnie, żeby mi dowieść, że mama miała prawo nie wierzyć w talent
ojca. Ale od niewiary do całkowitego lekceważenia chyba daleko. Jest chyba różnica
między tymi pojęciami? %7łeby wuj wiedział... urwał nagle.
A co miałbym wiedzieć?
Ach, nic...
Mario stanął w drzwiach. Oparty o framugę, trwał tak nieruchomo dłuższą chwilę.
Powiedz, co się stało? podjął Alberdi. Możesz być ze mną szczery. Tak chyba będzie
lepiej.
Nie. Nie! Niech wuj nie pyta...
Możesz mi nic nie mówić, jeśli uważasz to za słuszne. Ja tylko tak pytałem, bo
zacząłeś.
Czasem dobrze podzielić się z kimś troskami. Może łatwiej byłoby ci... zrozumieć.
Nie! Nie! To nie o to chodzi. Ja nie mogę. Nie to, żebym nie chciał wujowi powiedzieć.
Ale nie mogę! Przysiągłem, że nie powiem. Nikomu!
Trudno. Przysiąg należy dotrzymywać. Mam nadzieję, że ta przysięga szkody nikomu
nie przynosi.
Szkody? Przysięga? Ta na pewno nie! A, jeśli chodzi o szkodę w ogóle, to już za pózno!
zaśmiał się nagle nienaturalnie. Myślę, że jakieś czterysta do sześciuset tysięcy, a
może ponad milion diabli wzięli! Ale cóż znaczą pieniądze? Pieniądze! Czy to się da w
ogóle wymierzyć jakąś sumą pieniędzy?!
Alberdi podszedł do siostrzeńca i delikatnie oparł dłoń na jego ramieniu.
Tak nie można. Trzeba się wziąć w garść powiedział cicho.
Wiem Mario poruszył nerwowo ramionami. Ale... ja nie mam nikogo. Jestem
sam... Niech mi wuj pozwoli tu zostać.
Oczywiście. Zaraz jutro napiszę do matki, że zostaniesz u mnie na pewien czas. Tu
spokojnie. Wypoczniesz. Pogadamy sobie... Zapomnisz o kłopotach...
To niełatwe.
Wiem. Oczywiście, że niełatwe. Ale tu na wsi człowiek żyje jakoś bliżej natury, a
więc i bliżej Stwórcy. Tu łatwiej dostrzega się, jaką małością, jakim nic nie znaczącym
27
epizodem są nasze kłopoty życiowe, choćby największe... Bo czymże my jesteśmy tu na
ziemi? Czym są nasze sprawy?... Ja też kiedyś patrzyłem tak jak ty na świat. Zdawało mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]