[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przerwał ją Hedge. Nie tyle zaczął śpiewać, co snuć opowieść. Jego głos, melodyjny i cichy jak szmer liścia
opadającego na niezmącony staw, rozchodził się w pomieszczeniu niczym kręgi po wodzie.
W mieście Newry urodziłem się i dorastałem,
Teraz w Steven s Green umieram w pogardzie.
Całe życie parałem się siodlarstwem,
Ale skończyłem,
Skończyłem jako włóczęga.
Piosenka zawisła w powietrzu jak ostrożnie wręczony dar. Ale słuchanie jej również było prezentem od Eddi. Z
każdej nuty melodii przebijały strach i gniew, wypełniały salę i znikały. Następujący potem spokój odczuwało się
jeszcze długo po tym, jak przebrzmiał śpiew.
***
Słuchajcie, wieczór się zaczął, śpiąca królewna otwiera oczy.
Eddi uniosła głowę z poduszki.
Próba trwała do piątej. Potem wrócili do domu. Phouka zrobił jej kanapkę, kazał wziąć długą, gorącą kąpiel i dał
kubek... No tak!
Co dodałeś do kakao? rzuciła przez zęby. Pajęczyny oplatające jej umysł podejrzanie szybko zniknęły.
W mroku sypialni błysnęły jego zęby.
Potrzebowałaś snu?
No tak.
A zasnęłabyś?
Eddi zmarszczyła brwi.
W porządku! Nie polecam tej metody na co dzień, ale chyba nie czujesz się gorzej, prawda?
Wprost przeciwnie. Była świeża, silna i całkowicie rozbudzona. Z pewnością phouka nie zaaplikował jej zwykłej
pigułki nasennej.
Ubierz się ponaglił ją. I tak pozwoliłem ci spać dłużej, niż powinienem, więc nie marnuj czasu. Aha, i włóż
buty, w których będziesz mogła się wspinać. Tak na wszelki wypadek.
Aypnęła na niego z ukosa.
Na jaki wypadek?
Budzik pokazywał dziewiątą wieczór. Włączyła radio i podeszła do szafy. Niebieskie dżinsy, czarne trampki,
kurtka z denimu i stary golf. Nie miała pojęcia, co na siebie włożyć, ale rozdrażniona uznała, że nie musi się stroić dla
Jasnego Dworu.
Zrodek nasenny phouki nie poprawił jednak jej nastroju. Coraz bardziej się denerwowała. Lata występów na
scenie nauczyły ją, jak panować nad tremą: trzeba wyobrazić sobie najgorsze, co może się zdarzyć, wraz ze wszystkimi
konsekwencjami. Strach zawsze okazywał się niewspółmierny do rzeczywistego zagrożenia. Ale teraz nie wiedziała,
czego się spodziewać. Przeklęła w duchu phoukę. Powiedział jej niewiele, ale dostatecznie dużo, żeby zaczęła się bać.
Gdy weszła do salonu, wstał z kanapy. Był ubrany stosownie do okazji: w gruby sweter oliwkowobrązowego
koloru, z zamszowymi wstawkami na ramionach, oliwkowe spodnie wetknięte w wysokie brązowe buty i kurtkę z
brązowej skóry. Wyglądał jak partyzant w stroju zaprojektowanym przez Ralpha Laurena.
Nigdy nie ubieraj się lepiej niż osoba, z którą idziesz na randkę burknęła Eddi.
Roześmiał się.
Masz. I podał jej coś czarnego.
To był wełniany beret z cienkim skórzanym potnikiem, ozdobiony spinką w kształcie złotego orientalnego kwiatu
o pięciu płatkach, osadzonego w srebrnym kwadracie. Eddi zmierzyła phoukę podejrzliwym wzrokiem.
To część twojego munduru? spytała.
Gorzej odparł. To prezent.
Od ciebie?
Obejrzał się przez ramię.
Nie widzę tu nikogo innego.
Eddi jeszcze raz spojrzała na beret i poszła do łazienki, aby go włożyć przed lustrem. Czarna wełna była szorstka i
prezentowała się elegancko na jej jasnych włosach.
Kiedy wróciła do salonu, phouka z uznaniem pokiwał głową.
Mam doskonały gust.
Wygląda niezle stwierdziła Eddi, pamiętając, żeby mu nie dziękować. Podoba mi się.
Phouka niedbale machnął ręką, jakby go nie obchodziło jej zdanie. Tak czy inaczej, przynajmniej raz ten gest był
raczej miły niż irytujący. Może wszystko wygląda lepiej, kiedy twoje życie jest w niebezpieczeństwie, pomyślała Eddi.
Nawet durne phouki.
Będziesz musiał zaopiekować się nim, kiedy włożę kask.
Jakoś sobie poradzę.
Więc chodzmy.
Phouka skinął głową, otworzył drzwi i z poważną miną złożył przed nią jeden ze swoich wdzięcznych,
idiotycznych ukłonów.
Ruszajmy po honor i chwałę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]