[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Penberthy ego niczym spanielka, która spodziewa się batów, więc nie mogę zrozumieć,
dlaczego wypomina mi Komskiego. A ten Ambrose Ledbury mógł każdego wyprowadzić w
pole.
- Co za Ambrose Ledbury?
- Och, ten, co miał tę pracownię nad Boulter s Mews. Jego mocną stronę stanowiła
siła i wyższość ponad sprawy doczesne. Był surowy, chodził w samodziałach i malował
surowych ludzi w sypialniach, ale kolorystykę miał zdumiewającą. Rzeczywiście umiał
malować, więc niejedno mogliśmy mu wybaczyć, był jednak zawodowym pożeraczem serc.
Miał zwyczaj pożądliwie przygarniać ludzi w potężne ramiona, wiesz... a temu nikt się nie
oprze. Ale nie przebierał. Taki miał nawyk i jego romanse nigdy nie trwały długo. Na Ann
Dorland jednak wywarł prawdziwe wrażenie. Sama próbowała tego surowego stylu, choć
wcale jej nie leżał... ona za grosz nie ma wyczucia koloru, więc nic nie kompensowało
braków rysunku.
- Przedtem mówiłaś chyba, że nie miewała romansów.
- To nie był romans. Wyobrażam sobie, że Ledbury raz czy drugi wziął ją w ramiona,
kiedy nikogo innego nie miał pod ręką, ale do czegoś poważniejszego wymagał urody. Rok
temu wyjechał do Polski z Nataszą jakąś tam. Potem Ann Dorland zniechęciła się do
malarstwa. Kłopot polegał na tym, że wszystko traktowała poważnie. Parę przelotnych
miłostek dobrze by jej zrobiło, ale ona nie należy do kobiet, z którymi mężczyzna lubiłby
flirtować. Brak jej lekkości. Nie przypuszczam, żeby bez końca opłakiwała Ledbury ego,
gdyby przypadkiem nie był jedynym epizodem w jej życiu. Bo, jak mówię, ona nie szczędziła
trudu, ale nic jej nie wychodziło.
- Rozumiem.
- To jednak nie powód, żeby Naomi miała być taka zmienna. Bestyjka, do tego stopnia
się puszy złowieniem mężczyzny - i pierścionka zaręczynowego dla siebie - że każdego
gotowa jest teraz traktować z góry.
- Och?
- Tak; a poza tym na wszystko patrzy z punktu widzenia drogiego Waltera, naturalnie
zaś Walter nie czuje zbytniej mięty do Ann Dorland.
- Dlaczego?
- Bardzo jesteś dyskretny, prawda, mój drogi? Oczywiście wszyscy są zdania, że ona
to zrobiła.
- Czyżby?
- Któż inny może tu wchodzić w rachubę?
Wimsey uprzytomnił sobie, że istotnie wszyscy muszą podzielać to zdanie. Sam coraz
bardziej się do niego przychylał.
- Zapewne dlatego nie przyszła.
- Jasne, że tak. Ona nie jest głupia. Musi wiedzieć. - To prawda. Posłuchaj, zrobisz coś
dla mnie? Chciałem powiedzieć: coś jeszcze.
- Co?
- Z tego, co mówisz, wynika, że panna Dorland może w niedalekiej przyszłości
odczuć pewien niedobór przyjaciół. Jeśli do ciebie przyjdzie...
- Nie będę jej szpiegować. Nawet gdyby otruła pięćdziesięciu starych generałów.
- Nie proszę cię o to. Ale bądz bezstronna i powiedz mi, co myślisz. Bo nie chcę tutaj
popełnić omyłki. A bardzo łatwo mógłbym sobie wmówić, że jest winna, choć nie jest.
Rozumiesz?
- Dlaczego chcesz, żeby była winna?
- Nie powinienem o tym wspominać. Nie chcę oczywiście, żeby uznano ją winną, jeśli
jest niewinna.
- Zgoda. Nie będę zadawać pytań. I postaram się zobaczyć z Ann. Ale nie będę
usiłowała ciągnąć jej za język. To pewne. Stoję po jej stronie.
- Moja droga - powiedział Wimsey - nie jesteś bezstronna. Myślisz, że ona to zrobiła.
Marjorie Phelps oblała się rumieńcem.
- Nie. Dlaczego tak sądzisz?
- Bo za nic nie chcesz pociągnąć jej za język. A niewinnej osobie to by nie mogło
zaszkodzić.
- Peterze Wimsey! Siedzisz tu z miną imbecyla o nienagannych manierach, a potem
jak najbardziej podstępnie zmuszasz ludzi do robienia rzeczy, których powinni się wstydzić.
Nic dziwnego, że niejednego się dowiadujesz. Ja nie będę cię wyręczała w pociąganiu ludzi
za język!
- Dobrze, jeśli nie, to podzielisz się ze mną spostrzeżeniami, zgoda?
Dziewczyna zamilkła.
- Wszystko to takie ohydne - stwierdziła po chwili.
- Otrucie człowieka jest ohydną zbrodnią, nie uważasz? - rzekł Wimsey.
Wstał szybko. Nadchodzili ojciec Whittington i Penberthy.
- No i co, ołtarze się zachwiały? - zapytał lord Peter.
- Doktor Penberthy właśnie mnie poinformował, że wiszą w powietrzu - odparł ksiądz
z uśmiechem. - Spędziliśmy miły kwadransik na usuwaniu dobra i zła ze świata. Niestety
mamy nawzajem dla swoich dogmatów mało zrozumienia. Ale ja się ćwiczyłem w pokorze
chrześcijańskiej. Powiedziałem, że chętnie będę się uczyć.
Penberthy wybuchnął śmiechem.
- Więc pozwala mi ksiądz wypędzać złe duchy strzykawką, kiedy okażą się
niewrażliwe na post i modlitwę? - zapytał.
- Oczywiście! Czemu bym miał zabraniać? Pod warunkiem, że się je naprawdę
wypędza. I że jest pan pewien swojej diagnozy.
Penberthy spurpurowiał i odwrócił się gwałtownie.
- Mój Boże - wykrzyknął Wimsey. - Co za złośliwość. I w dodatku ze strony księdza
chrześcijańskiego!
- Co ja takiego powiedziałem? - zmieszał się ojciec Whittington.
- Przypomniał ksiądz Nauce - rzekł Wimsey - że tylko Papież jest nieomylny.
Rozdział XVII
Parker siada do gry
- No więc, pani Mitcham - powiedział inspektor Parker uprzejmie. Zawsze mówił:
No więc, pani jakaś tam , i zawsze pamiętał, że ma to brzmieć uprzejmie. Należało to do
rutyny.
Gospodyni nieboszczki lady Dormer z lodowatą miną skłoniła głowę na znak, że
podda się przesłuchaniu.
- Chcemy tylko dowiedzieć się z najdrobniejszymi szczegółami o wszystkim, co się
przydarzyło generałowi Fentimanowi na dzień przed tym, jak znaleziono go martwym. Liczę
na pani pomoc. Czy pamięta pani dokładną godzinę jego przybycia?
- Przybył gdzieś tak za kwadrans czwarta... nie pózniej; ale dokładnie co do minuty
nie mogłabym powiedzieć.
- Kto go wpuścił?
- Lokaj.
- Widziała go pani wtedy?
- Tak; został wprowadzony do salonu, a ja zeszłam do niego i zaprowadziłam go na
górę do sypialni pani.
- Panna Dorland wtedy go nie widziała?
- Nie; siedziała przy pani. Miałam ją wytłumaczyć i poprosić, żeby generał Fentiman
wszedł na górę.
- Czy generał sprawiał wrażenie całkiem zdrowego, kiedy go pani zobaczyła?
- Na ile mogłam się zorientować, sprawiał wrażenie zdrowego, ale trzeba pamiętać, że
to był bardzo stary człowiek i usłyszał złą nowinę.
- Nie miał sinawej plamy wokół ust, nie oddychał z trudem ani nic w tym rodzaju?
- No, dosyć się zmęczył wchodzeniem po schodach.
- Tak, to zrozumiałe.
- Przystanął na podeście i parę minut czekał, aż odzyska dech. Zapytałam, czy nie
chce czegoś zażyć, ale powiedział, że nie, że nic mu nie jest.
- O! Na pewno dobrze by zrobił, gdyby skorzystał z tej niesłychanie mądrej rady, pani
Mitcham.
- Niewątpliwie sam wiedział najlepiej - odparła skromnie gospodyni. Uznała, że
wszelkie tego typu uwagi wykraczają poza obowiązki policjanta.
- A potem wprowadziła go pani do sypialni. Czy była pani świadkiem jego rozmowy z
lady Dormer?
- Nie byłam - (z naciskiem). - Panna Dorland wstała i powiedziała: Jak się pan
miewa, panie generale? , i podała mu rękę, a wtedy ja wyszłam, bo tak należało.
- Właśnie. Czy panna Dorland była z lady Dormer sama, kiedy zaanonsowano
przybycie generała Fentimana?
- O nie, była tam pielęgniarka.
- Pielęgniarka... ależ tak, oczywiście. Czy panna Dorland i pielęgniarka były w pokoju
przez cały czas wizyty generała?
- Nie. Panna Dorland opuściła sypialnię w jakieś pięć minut pózniej i zeszła na dół.
Wstąpiła do mnie, do mojego pokoju, i miała dość smutną minę. Powiedziała: Biedne
kochane staruszki - dokładnie tak.
- I nic więcej?
- Powiedziała: Pokłócili się, pani Mitcham, całe wieki temu, kiedy byli bardzo
młodzi, i od tego czasu nigdy się nie widzieli . Naturalnie ja o tym wiedziałam, bo tyle lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]