[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakoś inaczej? Widzisz, za tobą pewnie są chętni do spowiedzi. A msza święta rozpocznie się
lada chwila.
- Są. Ale, proszę księdza, ja muszę powiedzieć, poradzić się. A wolę, żeby to zostało
w konfesjonale. Tak będzie lepiej. Dla księdza również.
Ksiądz Bolesław pewnie już po pierwszych słowach wyrzuciłby ją z konfesjonału -
szybka myśl przemknęła przez głowę kapłana. Wyprostował się, westchnął do Ducha
Zwiętego i szepnął:
- Czy... to coś niebezpiecznego?
- Tak! - Stasia bez wahania potwierdziła nieco zbyt głośno.
- Mów więc, tylko powściągnij emocje. Pan Bóg usłyszy twój szept, nie musisz
krzyczeć.
- Dziękuję... - Stasia niemal się uśmiechnęła, zrzucając z siebie cząstkę osobliwego
ciężaru.
- A więc, co cię trapi?
- Jakiś czas temu poznałam mężczyznę...
- Więc jednak chcesz się wyspowiadać? - bez zastanowienia podpowiedział ksiądz i
zaraz pożałował pochopnych słów, ale dziewczyna nie zwróciła uwagi na niezręczność.
- Nie, nie dziś. Nie żyłam z tym mężczyzną.
- Przepraszam.
- Proszę księdza, poznałam go nie tak dawno temu. Wydawał mi się rozsądnym,
poważnym młodym człowiekiem. Jest w połowie Niemcem, ale mówi dobrze po polsku, jego
matka jest Polką. Mówił, że ma doskonałą posadę w banku. Zachowywał się wobec mnie
bardzo uczciwie. I zapraszał do kina, i do kawiarni, i na spacery.
Ksiądz z wolna zaczynał wątpić, czy chodzi o coś rzeczywiście nietypowego, z czym
przychodzi się do osoby obcej, gdy jest naprawdę zle i gdy ta osoba jest duchownym.
Tymczasem zabrzmiała pieśń na wejście. Zahuczały organy, ściany kościoła zatrzęsły
się od polskiego śpiewu.
- I ja nawet zaczynałam wiązać z tym człowiekiem jakieś nadzieje - kontynuowała
Stasia. - Tymczasem wczoraj zauważyłam coś, co mnie zastanowiło. Nie, zle mówię,
przeraziło mnie tak bardzo, że nie spałam całą noc. I... myślałam, że tylko u kapłana będę
mogła znalezć jakąś radę.
- Mów... - szepnął ksiądz. Jego głos Stasia ledwie usłyszała pośród dzwięków
odprawianej mszy.
- Zaprosił mnie na spacer. Byliśmy w cukierni. Popołudnie było bardzo miłe i nie
zrobił nic, co można by uznać za niestosowne. Ksiądz rozumie, co mam na myśli?
- Rozumiem - westchnął kapłan.
- Rozstaliśmy się pod domem, w którym mieszkam. Wszystko było niby tak, jak
należy. Ale miał plaster na czole i sprawiał wrażenie obolałego, jakby ktoś go uderzył.
Zapytałam nawet o to, ale wymigał się od odpowiedzi. Uśmiechnął się przy tym beztrosko,
ale ja nie dałam się zwieść. A kiedy mnie odprowadzał, nerwowo spoglądał na zegarek. Tak
jakby zaraz miał się z kimś spotkać. Nie podobało mi się to. Ksiądz rozumie, bałam się o
niego, ale też myślałam, że mnie oszukuje.
Nie chciał powiedzieć mi prawdy. Trochę mi na nim zależy, więc nie mogłam tak tej
sprawy zostawić.
Poszła za nim. Lękała się, że ją zauważy, była prawie pewna, że w pewnym momencie
się obejrzy. A wtedy... Nie wiedziała, co wtedy, ale ciekawość była silniejsza.
Mniej więcej tam, gdzie idzie się od ratusza głównomiejskiego w stronę ulicy
Ogarnej, skręcił. Już przy wejściu na Ogarną czekała na niego kobieta. Stasia przytuliła się do
przedproża. Było dość pózno i ulica świeciła pustkami, inaczej z pewnością ktoś zauważyłby
jej dziwne zachowanie. Tamci przystanęli zaraz za jej przedprożem. Nie mówili głośno, ale
znajdowała się zaledwie półtora metra od nich.
Zapytał, czy dokładnie zapamiętała, co ma mówić. Ona na to, że nie jest taka głupia
jak on i że z jej strony nie było dotąd żadnej pomyłki, więc wie, co ma mówić. Ucieszył się,
ale zaraz zapytał, co teraz będzie, bo tamci gotowi są go zabić. Podejrzewają, że w
najlepszym razie gra na własną rękę, ale jest pewien, że biorą pod uwagę jego bliższe
kontakty ze stroną polską. Kobieta roześmiała się, a był to śmiech zaprawiony okrucieństwem
- tak się Stasi wydawało.
- A ta mała niczego nie podejrzewa? Przecież musiała zauważyć, że dopytywałeś się...
- Wszystko jest w najlepszym porządku. A w razie czego, jestem przygotowany na
każdą okoliczność.
- Nie bądz idiotą, Albercie. Jeden trup starczy.
- Dobrze. A więc, do jutra.
- Do jutra.
- Rozumie ksiądz teraz? Przecież nie mogłam z tym iść na posterunek policji. Jacyś
Niemcy podejrzewają, że on działa na korzyść Polaków. Mam mówić o tym Niemcom? A
tam, gdzie pracuję, w polskiej instytucji, na pewno od razu odesłaliby mnie do kraju. Nie
chciałabym w takiej chwili opuszczać Gdańska.
Nastąpiła chwila ciszy. Wreszcie ksiądz westchnął jeszcze głębiej niż przedtem.
- Moje dziecko, przyjdz do mnie po mszy. Wiesz, od której strony jest zakrystia? Tak?
Dobrze. Poprosisz o rozmowę z księdzem Stanisławem.
25
Wanda Szulc pchnęła drzwi budynku, w którym mieściła się siedziba Chorągwi
Gdańskiej Związku Harcerstwa Polskiego. Po szerokich schodach weszła na drugie piętro,
mijając po drodze gwarny korytarz pierwszego piętra, zapełniony dziewczętami i chłopcami
ubranymi w oliwkowoszare mundury. Dwie harcerki, pyzate, piegowate i podobne do siebie
jak dwie krople wody, zauważyły przechodzącą kobietę i pozdrowiły ją głośnym Czuwaj! .
Uśmiechnęła się do nich i odpowiedziała na przywitanie.
Chciały o coś zapytać, ale przepraszająco rozłożyła ręce.
- Komendant u siebie?
- Raczej tak, przed pół godziną odwiedził naszą grupę i zaraz poszedł do pokoju.
Mówił, że ma kilka spraw.
Wanda skinęła po przyjacielsku i skierowała się do pokoju zajmowanego przez
komendanta Liczmańskiego.
Zapukała. Wstał, kiedy weszła. Na powitanie serdecznie uścisnął jej dłoń.
- Cieszę się, że jesteś, Wandeczko. Czekałem na ciebie, ale rozumiem, że praca u
dyrektora Noskowskiego bywa absorbująca, i obawiałem się, że ugrzęzniesz w papierach.
- Przecież obiecałam, że przyjdę - uśmiechnęła się. - Mogę usiąść?
- Oczywiście, proszę! - Odsunął krzesło od biurka i zaczekał, aż zajmie miejsce
naprzeciwko starego fotela, w którym zasiadał jako komendant.
Alf Liczmański, mimo swoich trzydziestu czterech lat, nadal sprawiał wrażenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]