[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczynały boleć ręce od ciągłego trzymania kierownicy odkręconej na prawo. W końcu
jednak dojechał do najniższego poziomu, gdzie rozlegało się echo kapiącej wody.
Trzeci, najniższy poziom był jakieś pięć do siedmiu centymetrów całkowicie zalany
wodą. Larry powoli jechał naprzód, woda pluskała o podwozie samochodu. Przed nimi
tworzyły się fale, docierały do leżącej w oddali ściany i wracały z powrotem.
- Dobra - rzekł Mandrax. - Możesz zgasić silnik.
Larry wyłączył silnik i rozejrzał się. Było zimno, a echo potęgowało nie kończące się
zawodzenia chórów kapiących kropel.
- Co teraz? - zapytał ze ściśniętym gardłem.
- Teraz wysiądziemy z samochodu.
- Tu ukrywa się Belial?
- Larry - teraz wysiądziemy z samochodu. Tylko uważaj na węgorze.
- Węgorze?
Wysiedli i stanęli w tłustej zimnej wodzie. Larry od razu poczuł, że mu się wlewa do
butów. Mandrax pomógł wysiąść Ednie, a Larry usłyszał jej mamrotanie, gdy stanęła w
wodzie. Brodzili przez parking po kostki w wodzie i Larry zrozumiał ostrzeżenia Mandraxa.
W mętnej wodzie roiło się od czarnych, tłustych, przypominających żmije węgorzy, które
owijały się wokół kostek.
W świetle samochodowych reflektorów doszli do ściany, gdzie leżała sterta
poniszczonych mebli, mokrych i brudnych od szlamu. Mandrax odsunął starą rozmokłą sofę,
a za nią Larry zobaczył niski tunel obudowany cegłą. Mandrax sprawdzał coś dłońmi, aż
znalazł, czego szukał - latarkę.
Zmusił Ednę-Mae, żeby schyliła głowę, i kazał jej wejść do środka.
- Teraz ty - powiedział do Larry ego. - I pamiętaj, co mówiłem o twarzy.
Larry schylił się i zginając plecy podążył za Edną. W kilku miejscach było tak wąsko,
że uderzał dłońmi i łokciami w ścianę. Woda głośno chlupotała wokół stóp.
- Pamiętasz, co ci mówiłem o ładunku, który Sam Roberts przywiózł z przylądka
Horn? - zapytał Mandrax, gdy brnęli naprzód.
- Tak - odrzekł Larry. Zapach szlamu, stęchłej wody i Edny przyprawiał go o mdłości.
Węgorze cały czas wiły mu się między stopami.
- Zakotwiczył statek w Law s Wharf i postanowił zrobić coś, co trzeba, aby wywołać
Beli Ya ala. Postarał się o siedem ofiar... według hebrajskiej legendy siedem ofiar uwolni
Beliala. Pod pretekstem, że na lądzie zostaną aresztowani, zamknął całą swoją załogę pod
pokładem. Drugiej nocy pozwolił wyjść czterem członkom załogi i złożył ich w ofierze.
Ludzkie istoty są naturalnymi wrogami Beli Ya ala, bo zostały zamiast niego
ukochane przez Boga. Zanim się uwolni ze swych łańcuchów, musi wiedzieć, że jego
wrogowie zostali pozbawieni wszystkich boskich darów. Nie powinni chodzić, więc trzeba im
odciąć w ofierze nogi. Nie powinni mówić, więc odciąć im języki. Nie powinni z nim
walczyć - więc odciąć im w ofierze ręce. Nie powinni słyszeć - zatkać im uszy. Nie powinni
widzieć - oślepić ich. Powinni zostać przybici, jak Jezus został przybity do krzyża, i ich dzieci
powinny być na ich oczach torturowane, tak by stracili daną im miłość do Boga i życia i z
własnej woli chcieli je skończyć. Własna wola.
Larry boleśnie uderzył się głową o niskie sklepienie. Pomyślał o Berrych - o Joem,
Ninie, Karolinie i Joem Juniorze, o ich krzywdzie.
- Było sześć ofiar - powiedział. - Co z siódmą?
- Ha! Siódma będzie Pierwszą Wieczerzą, pierwszym pożywieniem z całej istoty
ludzkiej, nie tylko z ducha czy duszy, nie tylko z samej esencji, ale także z ciała i umysłu.
Pozwól, że ci powiem, przyjacielu, że gdy zje cię Beli Ya al, zje cię w całości, nie ma szans,
żebyś poszedł do nieba. Po prostu przeminąłeś. Znalazłeś się w pustce, gdzie cała twa dusza
będzie trawiona przez wieki. Tak jak cała istota będzie stopniowo rozkładana przez
psychiczny ekwiwalent kwasu żołądkowego. Nie, dla ofiar Beli Ya ala niebo nie istnieje,
wierz mi. Skoro on nie może iść do nieba, to nie pójdzie też jakaś byle ludzka istota. Co o tym
sądzisz?
Po dwudziestu, trzydziestu metrach wąski tunel rozszerzył się i mogli stanąć
wygodnie. Mandrax świecił latarką na prawo i lewo, więc Larry zorientował się, że są w
dużej komnacie o nierównych ścianach wyłożonych belami czarnego drewna. Spojrzał na
sufit i zobaczył, że też jest pokryty drewnem. I choć na podłodze było z dziesięć centymetrów
pełnej węgorzy wody, czuł w powietrzu zapach rozkładających się desek.
- Co to jest? - zapytał Mandraxa. - Wygląda na jakiś stary skład drewna.
Mandrax z dumą podszedł do ściany i poklepał starą belkę.
- Co do drewna, zgoda. Ale to nie żaden skład. Jeśli nigdy nie byłeś w takim miejscu,
to nie możesz wiedzieć, co to jest. To dolna ładownia trójmasztowca  Cabo Carranza .
Stąd, gdzie stoimy, jest kawałek drogi do zatoki. Ale gdy statek dokował tu w tysiąc
osiemset pięćdziesiątym roku, było to Law s Wharf. Kilka lat pózniej Law s Wharf, także
inne nadbrzeża - Cunningham, Bucklew, Cowell, spłonęły w pożarze. Jednak wtedy było to
Law s Wharf i  Cabo Carranza został tu przycumowany.
Edna-Mae stała na swoim miejscu i otulała się prześcieradłem. Larry rozglądał się,
badał kadłub statku, którym Sam Roberts powrócił z przylądka Horn.
- Czy to nie cud? - Oczy Mandraxa błyszczały w ciemności. - Wtedy to robili statki.
- Jak to się stało?
Mandrax parsknął śmiechem.
- Jak to się stało! Lepiej zapytaj, jak to się nie stało! Trochę dzięki rytuałom... Kiedy
pokład był pełen krwi, flaków i powyrywanych rąk, jednemu z załogi udało się wydostać z
ładowni i opuścić po linie na wybrzeże. Nawet nie próbował szukać pomocy u wymiaru
sprawiedliwości. Poszedł prosto do miasteczka Chileno, gdzie straszniejszy od szatana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl