[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarzy, podą\yła wzrokiem za jego spojrzeniem.
Drzwi na werandę były otwarte. W progu stały trzy
zielono odziane postacie. Miały dziwnie du\e głowy;
w lekko świecących oczach czaiło się coś, co
wzbudzało strach. Trzymali krótkie rurki ze
srebrzystego metalu, celując w nich oboje.
- Co... to... ma znaczyć? - wybełkotał Nev. - Kto...
Głos uwiązł mu w gardle. Osobnik stojący z prawej
strony Ruth wydał nagle dziwny, przenikliwy
dzwięk.
Nie, to nie mo\e być realne, pomyślała,
nieprzytomna ze zdumienia. A pózniej przeraziła się.
To gnomy, widziane ju\ wcześniej przez Andy'ego.
Czego chcą od niej? Co tutaj robią? Stwierdziła, \e
nie mo\e się poruszać. Zachowała zupełnie jasną
świadomość, lecz umysł był jakby odcięty od ciała,
które nie słuchało jego poleceń. Jeden z osobników
zbli\ył się do niej; dziwny człowieczek o masywnie
krągłym ciele, wewnątrz którego pulsował
purpurowy ognik.
- Andy!
Chciała go zawołać, lecz głos ją zawiódł. Coś ją
pchnęło. Spostrzegła, jak Nev przechodzi obok,
poruszając się sztywno, niczym marionetka. Nagle
przewrócił się i uderzył głową w przeszklone
ogrodowe drzwi. Rozległ się trzask tłuczonego szkła.
Podłoga, gdzie się zwalił, nagle zwilgotniała i
pociemniała. Drgnął, a pózniej ju\ tylko le\ał
bezwładnie, spokojnie i cicho.
- Wypadek, widzi pani? Wypadek... - rzekł w
poprawnej angielszczyznie gnomowaty osobnik.
Nie mogła odpowiedzieć; jej umysł pogrą\ył się w
tępym bezwładzie. Zamknęła oczy. Ponownie
usłyszała dziwny tryl, którym porozumiewały się te
stworzenia. Usiłowała otworzyć oczy, lecz nie mogła.
To, co pozostało z jej świadomości, zalały fale
ciemności.
Rozdział dziesiąty
Thurlow siedział w samochodzie, paląc fajkę.
Zastanawiał się, czemu Ruth tak długo nie wraca.
Znowu zaczął padać deszcz, a właściwie rzadka
m\awka, spowijająca naro\ną latarnię szarym,
wilgotnym welonem. Spojrzał w stronę domu. W
salonie paliło się światło. Choć zasłony pozostawały
nadal nie zaciągnięte, nie mógł niczego dojrzeć. Co ją
tak długo zatrzymało? Do diabła, przecie\ trzeba po
nią iść! Potrząsnął z dezaprobatą głową. Odwrócił
wzrok od domu i zapatrzył się przed siebie. Myślami
powrócił do dziwnych wydarzeń ostatnich dni.
Chyba musi istnieć jakieś logiczne wyjaśnienie całej
tej hecy - westchnął. - A mo\e by tak powiadomić
lotnictwo? Oczywiście anonimowo. Ktoś przecie\
musi rozwikłać tę dziwną aferę. Lecz co zrobić, jeśli
nikt nie znajdzie wyjaśnienia? Dobry Bo\e, có\by się
stało, gdyby ci \ałosni ufolodzy mieli rację z tymi
urojeniami o latających spodkach? Chciał sprawdzić
godzinę, przypomniał jednak sobie, \e zegarek
stanął. Do diabła, co się stało z Ruth? Ile\ mo\na
siedzieć w tym domu? Ju\ sięgał do klamki, gdy się
rozmyślił. W porządku, dam jej jeszcze parę minut.
W domu było zupełnie cicho. Być mo\e potrzebowała
tak du\o czasu, by się spakować...
Nie miał pojęcia, jak długo czeka, gdy z sąsiedniego
domu wybiegła kobieta w błyszczącej pelerynie.
Przez chwilę miał wra\enie, i\ to Ruth i ju\ wystawił
głowę z wozu, gdy w świetle latarni zorientował się,
\e to obca kobieta. Pani w średnim wieku na szlafrok
zarzuciła jaskrawy, plastikowy płaszcz
przeciwdeszczowy. Przemoczone pantofle omal nie
spadły jej z nóg, gdy biegła przez wilgotny trawnik.
- Hallo, proszę pana! - krzyknęła, machając do niego
ręką.
Wysiadł z samochodu. Twarz od razu zmoczyła mu
m\awka. Opadły go złe przeczucia. Kobieta dobiegła
wreszcie do wozu, cię\ko dysząc.
- Nasz telefon jest zepsuty - zaczęła podniecona. -
Mój mą\ pobiegł do Tnessów, \eby od nich
zadzwonić, ale myślałam, \e być mo\e gdzieś w
sąsiedztwie...
- Dlaczego tak pani potrzebny telefon? - nawet dla
niego zabrzmiało to szorstko.
- Mieszkamy tutaj obok... - wskazała dom. - Z naszej
kuchni dobrze widać mieszkanie Hudsonów, tote\
gdy zobaczyłam pana Hudsona le\ącego w drzwiach
werandy, pobiegłam, aby się przekonać... Nie \yje.
- Ruth? Pan Hudson?
- Nie, przecie\ mówię, \e to pan Hudson nie \yje.
Pani Hudson przed kilkoma minutami wchodziła do
domu, te\ ją widziałam, lecz teraz nie pozostało po
niej ani śladu. Musimy zawiadomić policję.
- Tak, oczywiście - ruszył w stronę domu.
- Nie ma jej tam - powstrzymała go kobieta. -
Rozejrzałam się bardzo dokładnie.
- Mo\e... mo\e ją pani przeoczyła?
- Panie, wydarzyło się straszliwe nieszczęście, mo\e
więc pobiegła, by sprowadzić pomoc.
- Nieszczęście? - zawrócił i spojrzał na kobietę.
- Pan Hudson przewrócił się na drzwi do ogrodu.
Zapewne rozciął sobie aortę...
- Ale... przecie\ cały czas byłem tutaj...
Zza rogu wyłonił się pulsujący czerwonym światłem
policyjny radiowóz. Szybko podjechał pod dom i
zahamował tu\ przy wozie Thurlowa. Drzwi
otworzyły się i pojawili się dwaj policjanci. W
jednym z nich Thurlow rozpoznał Carla Maybecka.
Kościsty, szczupły mę\czyzna o wąskiej, chytrej
twarzy ruszył ku niemu przez trawnik. Jego kolega
podszedł do kobiety.
- O, i doktor te\ jest tutaj - zdziwił się Maybeck. - Co
pan tu robi? Co się stało? Powiadomiono nas o
jakimś wypadku. Karetka ju\ w drodze.
- Ta kobieta powiada, \e Neville Hudson nie \yje...
przewrócił się na drzwi do ogrodu. Więcej nie wiem.
Mo\e powinniśmy wejść do środka.
- Oczywiście, doktorze.
Maybeck podbiegł do drzwi wejściowych. Szarpnął
za klamkę, były zamknięte.
- Naokoło - krzyknęła sąsiadka. - Trzeba wejść przez
werandę.
Zbiegli po schodkach, okrą\yli dom i znalezli się w
ogrodzie. Krople deszczu spadały z poruszanych liści
i wkrótce byli mokrzy. Thurlow biegł niczym we
śnie. Ruth! Mój Bo\e, gdzie ona jest? Na rogu wpadł
na wilgotny trawnik; omal się nie przewrócił, lecz
zaraz ruszył przed siebie. Sekundę pózniej spoglądał
na zakrwawione zwłoki Neva Hudsona. Po krótkich
oględzinach policjant wyprostował się.
- Nie \yje... - stwierdził lapidarnie, spoglądając na
Andy'ego - Jak długo pan tu przebywa?
- Przywiózł tu panią Hudson niespełna pół godziny
temu - wtrąciła sąsiadka.
- Czekałem w samochodzie - wyjąkał.
- To prawda - potwierdziła kobieta. - Widziałam, jak
przyjechali. Pani Hudson wysiadła i weszła do domu.
Myślałam, \e zaraz usłyszę jakieś krzyki, bo
Hudsonowie często się kłócili. Musi pan wiedzieć, \e
ju\ od jakiegoś
78
[ Pobierz całość w formacie PDF ]