[ Pobierz całość w formacie PDF ]
narzucając. Ku własnemu zaskoczeniu wszedł do ogródka, ale przystanął przed
schodkami.
Jestem rybakiem, psze pani. Aowię homary. Szukam łóżka
dla mojej mamy. Musi być takie mosiężne i w ogóle.
Właścicielka antykwariatu nawykła do klientów poszukujących ściśle określonych
rzeczy. Zawołała za siebie i po chwili na werandę wyszła czarna kobieta z dzbankiem
limonowego soku. Biała dama kazała Jacketowi usiąść na schodach. Nie dlatego, że
nie chciała go wpuścić do środka czy na werandę, ale domyśliła się, że na schodach
chłopiec poczuje się mniej skrępowany.
Podoba mi się twój pomysł powiedziała, gdy zwierzył
się, dlaczego wybrał takie samo łóżko, jakie ma pan Winterton.
Obejrzała uważnie rysunek i zaśmiała się z rozbawieniem, kiedy
opowiadał, jak to dekorator i jego pomocnik wpadli razem pod
prysznic. Nigdy jednak nie widziała takiego łóżka, jakie narysował.
Doszła do wniosku, że musiało być zrobione na zamówienie.
Zdawała sobie sprawę, że Jacket nie przystanie na nic innego.
Aóżko pana Wintertona było tym, o czym marzył, inny mebel
zrujnuje tylko jego marzenia.
Szkoda pieniędzy przekonywała. Wybierz tymczasem
jakiś mały, symboliczny prezent, a łóżko podarujesz mamie na
Boże Narodzenie, bo trzeba je obstalować w Miami doradziła,
zapowiadając, że może złożyć stosowne zamówienie, ale że trzeba
wpłacić zaliczkę. Statek pocztowy odpływa dopiero nazajutrz, jest
jeszcze czas, żeby pomyśleć, rozważyć, bo chodzi o poważną
decyzję. Zastanów się, przemyśl sprawę zakończyła.
Odszedł już dość daleko, gdy zawołała go z powrotem. Stała przy furtce, z rękami
na biodrach. Jacket czuł, że gdyby podbiegł i rzucił się jej w ramiona, przytuliłaby go
do siebie. Dlaczego, tego nie wiedział, ale czuł, że tak właśnie by było. Nie potrafił się
jednak na to zdobyć, matka chowała go surowo, nie nawykł do okazywania uczuć.
Ona tymczasem opowiedziała mu o pewnym Angliku, który nosił się z zamiarem
otwarcia specjalnego hotelu dla mężczyzn. Sprowadził nawet meble z Włoch.
Takie barokowe dodała, gestem pokazując, o co chodzi.
%7łyrandole, wielkie łoża, mnóstwo luster.
Anglikowi jednak kazano opuścić wyspy. Meble odkupił pewien starszy człowiek,
Libańczyk, dodała, choć to nic Jacketowi nie mówiło.
Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. Niewielka szansa, że się
uda, ale może warto spróbować.
Ów LibaÅ„czyk byÅ‚ odludkiem i nie odbieraÅ‚ telefonów. WyszukaÅ‚a jego adres w
notesie o eleganckich, skórzanych okładkach.
Daj mi znać, jak ci poszło dokończyła i niespodziewanie
ucałowała go serdecznie.
Wyrwał się i uciekł, żeby nie widziała łez. Adres, jaki mu podała, był na drugim
końcu miasta. Radziła pojechać autobusem, ale Jacket bał się, że zapomni o niej w
tłumie. Poszedł więc piechotą, rozpamiętując tkliwość, zapach i serdeczność
szczerą i niewymuszoną i w ogóle wszystko, czego nie zaznał w swoim dziecięcym
życiu.
Trent i Charity podążali od sklepu do sklepu śladem Jacketa. Podróżowali
taksówką. Trent w kółko opowiadał tę samą wymyśloną historyjkę o ojcu w Miami i
bilecie na samolot. Na koniec trafili na ekspedientkę czy kierowniczkę sklepu, która
dała chłopcu adres firmy wnętrzarskiej i magazynu z antykami.
Najpierw pojechali do dekoratora, zakładając, że tam zapewne poszedł Jacket w
pierwszej kolejności. Otworzył im młody pomocnik. Na nosie miał plaster, a na
rozciętej wardze żółtą maść.
Wyraznie się zląkł, gdy Trent przedstawił Charity jako nauczycielkę ze szkoły, do
której uczęszcza Jacket, a siebie jako prywatnego detektywa. Zaraz wycofał się do
biura i oboje słyszeli, jak coś tam mówi wystraszonym, piskliwym głosem. Po chwili
zjawił się właściciel z podpuchniętym lewym okiem i jąkając się zapewnił, że nic się
takiego nie stało.
Nic w istocie się nie stało. To znaczy& nieporozumienie. Charlie Winterton,
rozumie mnie pan& Chłopiec mówił, że to jego przyjaciel. Biedactwo, miał ubranie
całe przemoczone i pomyślałem sobie, że prysznic dobrze mu zrobi& I tylko tyle&
odwrócił się wzywając pomocnika, który schował się w biurze. Tylko tyle, prawda,
Henry? Powiedz państwu.
Mam nadzieję& Charity urwała. Bardziej ją obchodził los chłopca niż
wytoczenie sprawy staremu rozpustnikowi. I gdzie poszedł dalej?
No cóż, obaj panowie byli bardzo zajęci sobą i nie zauważyli, w którą stronę
pobiegł Jacket.
Steve z Jesusem Antonio siedzieli w cieniu mangowca w parku pod Szpitalem im.
Księżniczki Małgorzaty. Wyglądali zwyczajnie, jak dwójka znajomych czy przyjaciół
czekających na wynik badania lekarskiego albo na urodziny dziecka lub na wieści z
sali operacyjnej. Z parku rozciągał się widok na Shirley Street i wejście do banku.
Jesus Antonio trzymał na kolanach telefon komórkowy.
Czterech ludzi Torresa warowało w furgonetce na parkingu po drugiej stronie
wzgórza, skąd w ciągu dwóch minut i trzydziestu ośmiu sekund mogą dotrzeć do
banku. Jeśli trafią na czerwone światło na skrzyżowaniu Shirley i Frederick, przejazd
zajmie im pięć minut, zresztą nie ma to większego znaczenia, bo równie dobrze
można przechwycić chłopca przed wejściem, jak i wtedy, kiedy będzie opuszczał
bank. Dalszy ciąg operacji będzie zależał od sytuacji. Opracowali kilka tras odwrotu
spod banku: prosto do portu albo w przeciwną stronę, bądz w głąb wyspy, w
zależności od tego, jaki będzie ruch na jezdniach. W każdym razie na Bertrama
przewiozą chłopca dopiero po zmroku. O zachodzie słońca przekupiony policjant
powinien wrócić do Green Creek. Wystarczy, że posłucha, co się mówi w
miejscowym barze, i będzie wiadomo, czy ktokolwiek penetrował albo interesował się
Bleak Cay i czy wysepka nie jest przypadkiem pod obserwacjÄ… policji.
Jacket przemierzył dziesięć kilometrów na przedmieście Nassau. Nie wiedział, co
oznacza Libańczyk", bo wstydził się zapytać. Czegoś jednak takiego, co teraz
roztaczało się przed nim, nie widział w całym swoim życiu, chyba że na ekranie
telewizora. Asfalt gładki jak stół z równiutką, białą jak fala przyboju linią pośrodku.
Akacje posadzone pod sznurek, ocieniające starannie przystrzyżone trawniki.
Tablice z ostrzeżeniami, że za śmiecenie na ulicy grozi kara więzienia lub grzywna w
wysokości pięciuset dolarów. Kute, żelazne bramy strzegły prywatnych rezydencji,
kryjących się za drzewami i wysokimi żywopłotami. Samochody, które z rzadka
przemykały po asfalcie, były tu jakby cichsze. Widział deszczownie w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]