[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ta pla ma zaś była ró żo wa. Jak bluz ka Ra chel.
Nie za uwa ży ła, kie dy się do niej zbli żył. Z ko la na mi pod cią gnię ty mi pod bro dę, ze
wzro kiem utkwio nym w da le ki punkt na ho ry zon cie, sie dzia ła na skra ju pla ży.
Na than przy gryzł war gę. Nie przy wy kła do tego typu wy da rzeń i ra dze nia so bie
z trau mą. Nie mógł jej tak zo sta wić. Osiem lat temu pew nie by tak zro bił, lecz pod -
czas mi sji z Le ka rza mi bez Gra nic na uczył się nie zo sta wiać ko le gów sa mych w po -
dob nej sy tu acji.
Usiadł na pia sku obok Ra chel i oto czył ją ra mie niem.
 W po rząd ku?  za py tał.
Nie od po wie dzia ła, lecz się nie od su nę ła. Czuł, jak drży. Sły szał jej nie rów ny od -
dech. Przy su nął się bli żej, ob jął moc niej i szep nął:
 Zwiet nie się spi sa łaś. Me dy cy na ra tun ko wa nie jest dla każ de go, a ty za cho wa -
łaś się, jak gdy by była two ją dru gą na tu rą.
 To był in stynkt.
 In stynkt ka zał ci wczoł gać się mię dzy becz ki, któ re w każ dej se kun dzie mo gły
się osu nąć i cię zmiaż dżyć?
Wciąż nie mógł uwie rzyć, że do ko na ła tego bo ha ter skie go czy nu. I że nie zdą żył
jej po wstrzy mać.
Ra chel opar ła mu gło wę na ra mie niu.
 Nie wiem, dla cze go to zro bi łam.
Uśmiech nął się do niej.
 Praw do po dob nie dla te go, że je steś dziel na, upar ta i ni ko go nie słu chasz.
Za śmia ła się krót ko.
 Nie któ re rze czy chy ba ni g dy się nie zmie nia ją.
Na than był roz dar ty. Ja kaś cześć jego wca le nie chcia ła po cie szać Ra chel. Do da -
wać otu chy, wspie rać. Czuł na to miast, jak jego cia ło za czy na re ago wać na jej bli -
skość.
Tchu mu za bra kło.
Chciał jej po wie dzieć, że wszyst ko się zmie ni ło. %7ły cie się zmie nia w mgnie niu oka,
świat, jaki zna my, w ułam ku se kun dy wy my ka nam się z rąk.
Sło wa jed nak nie prze cho dzi ły mu przez gar dło.
Kil ka krot nie sam za dzia łał pod wpły wem im pul su, tak jak na uli cy w Mel bo ur ne.
Pra ca w stre fie dzia łań wo jen nych zmie nia psy chi kę czło wie ka. Po tem trud no jest
się otrzą snąć.
I wie dząc o tym, zo stał. Czy jaś obec ność, na wet przez kil ka mi nut, jest waż na. On
miał szczę ście. Za wsze ota cza li go spraw dze ni ko le dzy. Wspie ra li go.
Te raz na de szła jego ko lej prze ka zać da lej to, co otrzy mał od nich.
Nie mógł się jed nak opę dzić od na tręt nych my śli.
Po raz pierw szy od ośmiu lat je ste śmy sami.
Tyl ko we dwo je na pu stej pla ży.
Trzy ty go dnie na tej wy spie z Ra chel?
Zmo bi li zo wał siłę woli, by się opa no wać. Jesz cze bę dzie mnó stwo oka zji do ro bie -
nia so bie wy rzu tów. Może z tym po cze kać.
ROZDZIAA PITY
Z prysz ni ca woda le d wie ciur ka ła i Ra chel nie zle się na mę czy ła, za nim wy płu ka ła
pia nę z gę stych wło sów. Ubra na w świe żą ró żo wą ko szu lo wą bluz kę, szor ty kha ki
i buty trek kin go we uda ła się na śnia da nie. W po wie trzu czuć było ku li nar ne za pa -
chy. Ron miał ra cję, sto łów ka była naj bar dziej po pu lar nym miej scem na wy spie.
W nocy pra wie nie zmru ży ła oka. Zwia do mość, że w dru gim koń cu kon te ne ra leży
Na than, wpra wia ła ją w stan pod nie ce nia i na pię cia.
Przez pierw szy rok po wy jez dzie sta ra ła się o nim nie my śleć. Mu sia ła się skon -
cen tro wać na le cze niu, a każ de wspo mnie nie Na tha na wy wo ły wa ło wy rzu ty su mie -
nia. Da rius bar dzo jej wte dy po mógł. Sta ła się jego po wier ni cą i cho ciaż było to tro -
chę mę czą ce, przy nim za po mi na ła o wła snych kło po tach.
Wczo raj szej nocy usi ło wa ła na chłod no, bez emo cji, prze ana li zo wać sy tu ację
i spoj rzeć na wszyst ko przez pry zmat roz sąd ku. Zna la zła się na wy spie ar chi pe la gu
Whit sun day na Mo rzu Ko ra lo wym, w prze pięk nym miej scu z prze bo ga tą dzi ką przy -
ro dą. To dla te go od gło sy nocy są tak inne niż w domu. Ale to nie one nie po zwa la ły
jej za snąć.
Gdy za mknę ła oczy, wy obra ża ła so bie, że sły szy od dech Na tha na do bie ga ją cy
z dru giej sy pial ni i ogar nia ły ją wspo mnie nia, na któ re nie była przy go to wa na. Czu ła
pod dło nią jego skó rę, bi cie ser ca, pa trzy ła, jak klat ka pier sio wa uno si się i opa da.
Sły sza ła ci che po mru ki, ja kie wy da wał we śnie. W cią gu pię ciu lat spę dzo nych ra -
zem, nocy w jed nym łóż ku, ni g dy nie od wró cił się do niej ple ca mi i za wsze ją obej -
mo wał.
Da wał jej otu chę i po czu cie bez pie czeń stwa, za któ ry mi przez ostat nie lata roz -
pacz li wie tę sk ni ła. Nie my śla ła o po żą da niu, lecz o cie ple i o mi ło ści.
Wsta ła, we szła pod prysz nic i usi ło wa ła zmyć z sie bie do tyk jego ra mie nia. Nic
nie zmie ni tego, co mię dzy nimi za szło. Nic nie zmie ni wy ra zu jego oczu, kie dy ją
zo ba czył po raz pierw szy.
Wczo raj, gdy rzu ci ła się mię dzy becz ki, w gło sie Na tha na sły sza ła tro skę i nie po -
kój. Na dal nie wie dzia ła, dla cze go to zro bi ła. Wy da wa ło jej się, że tyl ko ona zdo ła
się wci snąć w wą ską szpa rę i do trzeć do ofia ry.
Do pie ro po tem za czę ła się bać. Głos Na tha na do da wał jej otu chy, czu ła, że mu na
niej za le ży. Nie, nie po win na do szu ki wać się w jego za cho wa niu ukry tych zna czeń. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl