[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrócił moją mękę, gdy\ ku mojej rozpaczy jakoś nie mogłem umrzeć własną
śmiercią. Głód znowu upomniał się o swoje prawa i pragnienie zaczęło mnie palić.
Wstałem, wyszukałem po omacku chleb, zjadłem go trochę i przełknąłem kilka
haustów wody. Zacząłem przechadzać się po pieczarze i przekonałem się, \e
rozciąga się ona daleko i ma wiele pustych wgłębień. Posłałem sobie legowisko w
jednym z nich i tam układałem się zwykle do snu. Ale moje zapasy stopniowo
zaczęły się wyczerpywać i pozostała mi ju\ tylko drobna resztka, chocia\ jadłem
kęs chleba i wypijałem haust wody jedynie raz dziennie, a nawet co drugi dzień,
z obawy, \e woda i chleb się skończą, zanim zdą\ę umrzeć. I tak trwałem w swej
niedoli, a\ pewnego dnia, kiedy siedziałem i rozmyślałem, co począć, gdy zapasy
Strona 17
13.txt
moje się skończą, ujrzałem nagle, \e odsunięto głaz u góry. Snop światła
dziennego padł na mnie, zapytałem się więc samego siebie: "Co to ma znaczyć?"
Niebawem ujrzałem, jak na górze zgromadzili się jacyś ludzie, po czym opuścili w
dół zwłoki mę\czyzny, a wraz z nim \ywą kobietę, która głośno płakała i
narzekała na swój los. Kobiecie tej dano obfity zapas chleba i wody. Kiedy do
niej podszedłem, była ju\ martwa, gdy\ serce jej przestało bić z przera\enia.
Zabrałem więc wodę i chleb na moje legowisko, gdzie zwykle sypiałem. Potem
zacząłem po trochu zapasem tym się \ywić, ale ostro\nie, tylko tyle, aby
utrzymać się przy \yciu. Bałem się bowiem zbyt szybko zu\yć go, a potem umierać
z głodu i pragnienia. Pewnego dnia ocknąwszy się nagle z drzemki, usłyszałem
jakiś szelest w kącie pieczary. Podniosłem się i podczołgałem w kierunku tego
szelestu. śywa istota, która była sprawcą tego hałasu, zauwa\yła mnie i uciekła
pośpiesznie. Musiało to być jakieś dzikie zwierzę. Poszedłem za nim a\ na drugi
koniec pieczary i tam odkryłem nagle światełko nie większe od gwiazdy na niebie,
które to ukazywało się, to znów nikło. Poszedłem prosto w tym kierunku, a im
bli\ej podchodziłem, tym światło stawało się jaśniejsze i większe. Byłem więc
teraz pewien, \e musi być w skale szczelina, przez którą będzie mo\na wydostać
się na świe\e powietrze. Powiedziałem do siebie w duchu: "To światło wskazuje \e
jest tu jakieś przejście. Albo jest to drugi wylot pieczary, podobny do tego,
przez który mnie na dół spuszczono, albo pęknięcie w skale". Namyśliwszy się
przez chwilę, poszedłem dalej w kierunku owego światła i wtedy ukazał się moim
oczom otwór po drugiej stronie skały, przekopany zapewne przez dzikie zwierzęta.
Kiedy to zobaczyłem, doznałem wielkiej ulgi i spokój spłynął na moją duszę.
Serce moje poczuło się wolne, a po zrzuceniu pęt śmierci powróciła mi wiara w
\ycie. Szedłem wszak\e tam jak we śnie. Kiedy udało mi się wyczołgać na zewnątrz
przez ową szczelinę, znalazłem się na wysokiej skale nad samym brzegiem słonego
morza. Skała ta wrzynała się w morze i odgradzała miasto, i jedną stronę wyspy
od drugiej, tak \e nikt nie mógł stamtąd tu ani stąd tam się przedostać.
Wielbiłem tedy Allacha i zasyłałem doń korne dzięki, uradowany i pełen nowej
otuchy w sercu. Po czym powróciłem znów przez tę samą szczelinę do pieczary, aby
zabrać chleb i wodę, które tam sobie zaoszczędziłem. Równie\ wziąłem trochę
le\ących tam bezu\ytecznie szat i zmieniłem na sobie odzie\. Zabrałem te\
zmarłym wiele z tego, co mieli na sobie: złote łańcuchy, szlachetne kamienie,
sznury pereł, ozdoby ze srebra i złota wysadzane drogimi kamieniami oraz inne
klejnoty. Wszystko to wło\yłem w swoją dawną szatę i w szaty zmarłych, związałem
w kilka tobołków i wyniosłem przez szczelinę na grzbiet skały. Tam usiadłem na
brzegu morza i czekałem, by Allach ocalił mnie zsyłając okręt, który by tamtędy
przepływał. W ten sposób prze\yłem jakiś czas nad brzegiem morza. Pewnego dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]