[ Pobierz całość w formacie PDF ]

neony wysyłały fale różowego i niebieskiego światła.
- Czy jest zle, Tate?
- Tak. Okropnie. - Bezmyślnie stukał w kierownicę. - Z każdym dniem grunt usuwa mi się
spod nóg. Teraz, pod sam koniec kampanii, kiedy powinienem być witany z entuzjazmem,
tracę wszystkie punkty. Wygląda na to, że Dekker znowu wygra. - Uderzył pięścią w
kierownicę.
Avery myślała teraz tylko o tym, co usłyszała. Wiedziała, że potrzebuje kogoś, kto potrafi go
wysłuchać. Nie musiał mówić, że jest zmęczony. Widziała zmarszczki wokół ust i oczu.
- Nigdy nie wątpiłem, że służenie temu stanowi w senacie jest moim przeznaczeniem. -
Odwrócił głowę i spojrzał na nią.
Pokiwała twierdząco głową, ale nic nie powiedziała. Tate nie tolerował banałów, wytartych
frazesów.
- Zrezygnowałem z ubiegania się o miejsce we władzach stanu, by pójść tam. Teraz jednak
zastanawiam się. Może cały czas słuchałem ludzi, którzy mówili to, co chciałem usłyszeć?
- Na pewno. - Uśmiechnęła się, widząc zdziwienie na jego twarzy. - Ale pokaż mi polityka,
którego nie kusi iluzja władzy. Kto decyduje się podjąć odpowiedzialność za tysiące, musi
mieć niezwykłą pewność siebie.
- Jesteśmy więc maniakami ufającymi we własne siły?
- Macie po prostu zdrowe poczucie własnej wartości. Nie trzeba się tego wstydzić ani za to
przepraszać. Umiejętność kierowania ludzmi jest talentem, podobnie jak uzdolnienia
plastyczne czy muzyczne.
- Ale nikt nie oskarża muzyka o wyzysk.
- Uczciwość nie pozwoli ci nikogo wykorzystywać. Ideały, którym jesteś wierny, są nie tylko
sloganami powtarzanymi na użytek kampanii. Nie jesteś drugim Rorym Dekkerem.
Wyborcy zdążą się zorientować na czas.
- Wciąż myślisz, że wygram?
- Oczywiście.
- Na pewno?
- Tak.
W samochodzie nagle zrobiło się ciasno. Deszcz nieustannie uderzał w dach i szyby
samochodu. Tate położył dłoń na ramieniu Avery.
Zamknęła oczy i przysunęła się nieznacznie do niego.
Pogładził ją leciutko po szyi. Spontanicznie złączyli usta w szalonym pocałunku. Głaskała
jego włosy, policzki i ramiona. Opadła na siedzenie, pociągając za sobą Tate a.
Odpiął guziczki na jej ramieniu i przez chwilę walczył z rzędem haftek. Kiedy zdjął żakiet,
złoty medalionik zsunął się między jej piersi. Zwiatło neonów rzucało barwne smugi na
skórę Avery.
Pochylił głowę i całował jej piersi szybko i łapczywie.
- Tate - jęknęła, czując ciepło płynące spod jego pocałunków. - Tate, pragnę cię.
Niezdarnie ściągnął spodnie i przysunął jej rękę. Pieściła go, słuchając miłosnych obietnic
szeptanych do ucha. Wsunął ręce pod wąską spódnicę. Pomogła mu oswobodzić się z
ubrania. Ich usta znowu się spotkały w lubieżnym pocałunku.
Nagle usiadł prosto i przyciągnął ją na kolana. Poruszała się rytmicznie w górę i w dół,
doprowadzając Tate a do stanu skrajnego podniecenia.
- Ty to potrafisz człowieka uszczęśliwić - wymruczał między pocałunkami.
Avery szybko oddychała. Oparła głowę na jego ramieniu. Jednocześnie przeżyli rozkosz.
Nie ruszali się przez jakiś czas. Nie mięli na to siły. W końcu Avery zsunęła się z jego kolan i
podniosła majteczki. Tate bez słowa podał jej chusteczkę.
- Dziękuję.
- Dobrze się czujesz? Nie zrobiłem ci krzywdy?
- Nie, dlaczego?
- Ponieważ... Wydawałaś mi się taka... ciasna.
Kiedy się ubrała, spojrzała z przerażeniem w lusterko.
Fryzura była do niczego - zmierzwione włosy otaczały jej głowę niczym aureola. Zgubiła
kolczyk, a starannie nałożona szminka rozmazała się po całej twarzy.
- Wyglądam beznadziejnie.
Tate także próbował doprowadzić się do porządku, ale wymięty krawat i marynarka nie
ułatwiały zadania.
- Zrób, co się da - powiedział, podając jej kolczyk, na którym siedział.
- Spróbuję. - Poprawiła makijaż i wyszczotkowała włosy. - Mam nadzieję, że możemy
zrzucić winę za stan mojej fryzury na pogodę.
- A co obwinimy za rumieńce na twojej twarzy? - Dotknął jej policzka. - Pieką?
Wzruszyła leciutko ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało.
Kiedy doszli za kulisy, gdzie Eddy uspokajał Ralpha, wyglądali na najgorszych
obszarpańców. Ubrania mieli przemoczone i potargane przez wiatr, ale oboje byli nie-
zwykle szczęśliwi.
- Gdzie się podziewaliście, do diabła? - Eddy z trudem opanował wściekłość, by wykrztusić
to pytanie.
- Pojechałem po Carole - odparł Tate z godnym podziwu spokojem.
- To właśnie powiedziała nam Zee, kiedy zadzwoniliśmy do hotelu. Co robiliście? Mówiła,
że wyjechaliście pół godziny temu.
- Nie było miejsca do zaparkowania. - Nie podobały mu się te wszystkie pytania. - Gdzie
jest Jack i reszta?
- Usiłują uspokoić tłum. Nie słyszysz? - Wskazał głową w kierunku sali, skąd dochodziły
okrzyki:  My chcemy Tate a! My chcemy Tate a!
- To się ucieszą, gdy mnie zobaczą.
- Tutaj jest twoje przemówienie. - Podsunął mu kilka kartek. Jednak Tate ich nie wziął.
Popukał się w głowę i powiedział:
- Tutaj jest moje przemówienie.
- Tylko nie znikaj znowu - ostrzegł Ralph. - To było głupie z twojej strony; nie powiedziałeś
nikomu, gdzie jesteś.
Dirk nic nie mówił. Jego twarz aż pociemniała z wściekłości. Był wściekły nie na Tate a, ale
na Avery. Nie spuszczał z niej oczu, odkąd przybyli. Wytrzymywała spojrzenie spokojnie.
Kiedy się w końcu odezwał, jego głos drżał z gniewu.
- Od tej pory, pani Rutledge, kiedy będzie pani miała ochotę się pieprzyć, proszę to robić w
swoim czasie, nie w naszym.
Tate warknął coś niewyraznie, a potem rzucił się na mego. Zacisnął mu ręce na gardle i
uderzył kolanem między nogi.
Dirk jęknął.
- Czy ty kompletnie oszalałeś? - Eddy usiłował ich rozdzielić.
- Tate, proszę! - krzyknęła z rozpaczą Avery, kładąc rękę na jego ramieniu. - Nie słuchaj go.
Nie obchodzi mnie, co on mówi.
- Puść go. Teraz nie pora na takie rzeczy. Zastanów się - powtórzył Eddy.
- Jeżeli kiedykolwiek - zaczął wolno Tate - obrazisz moją żonę, uduszę cię. Rozumiesz, ty
skurwysynu?
Stopniowo zwolnił uścisk. Dirk stanął zgięty wpół, kaszląc i trzymając się za jądra. Ralph
podbiegł, aby go podtrzymać.
Tate przygładził włosy, odwrócił się do Eddy ego i powiedział chłodno:
- Chodzmy. - Wyciągnął rękę do Avery.
Podała mu dłoń i weszła z nim na scenę.
ROZDZIAA 38 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl