[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nigdzie nie słyszałem nic innego, jak to jedno: Trzeba...
Mężowie ich teraz nie żyją albo są w niewoli. Co mówią to kobiety, Jeśli uratowały życie? Milczą. Nie
słyszymy ich. Nie możemy ich słyszeć...
Drugiego września okazało się, że w pierwszy dzień bombardowania nie ucierpiało centrum miasta.
Warszawiacy, zadzierając głowy, wpijali się oczami w srebrne krzyżyki niemieckich samolotów, płynących na
wysokości czterech pięciu tysięcy metrów.
Drugiego września, drugiego dnia wojny, nic mając żadnych wskazówek ani danych, pojechałem na chybił
trafił z komendantom harcerstwa na miasto obejrzeć posterunki harcerskie i znalezć ślady bombardowania.
Na Siekierkach, odległym przedmieściu Warszawy, zameldowała się pikieta dwóch czternastoletnich
harcerzy. Jeden z nich był tu na posterunku wczoraj właśnie, w czasie nalotu. Nadchodziła godzina^piąta po
południu. Powinni ich zmienić o dwunastej, ale zmiana nie przyszła, więc tkwili. Mloli za zadanie wskazywać
drogę rezerwistom 1 dawać sygnały alarmowe w czasie nalotu.
Kiedy począł się atak, pokierowali ludzi do schronów, do rowów, do upatrzonych zawczasu miejsc
zakrytych. Sami wlezli w rów obole, obserwując jednak drogę i nie schodząc z posterunku". Co prawda niezbyt
się nasze kmiotki liczyły z tą władzą". Jeden z nich, mimo ostrzeżeń, ruszył dalej. No, raniło go w nogę i
powiezli go do szpitala" melduje chłopak i wydaje mi się, że w głosie jego słyszę ukrytą Schadenfreude".
Patrzę na gołe kolana chłopców 1 przypominam sobie początki skautingu, kiedy w roku 1912 na polanie w
Sko- lem odbywałem pierwszy sześciotygodniowy kurs instruktorski,
Głowy nam posiwiały od tamtych czasów, narosły nowe pokolenia Wilczków" i Biszkoptów". Widziało
się Co roku tę najwcześniejszą młodość wieku męskiego przepełniającą obozy, spływy kajakowe. A ot, teraz i
na nich przyszedł czas próby.
Chłopcy prowadzą mnie do bezkształtnego rumowiska desek. Tu wczoraj trzasnęła bomba w dom robotnika
kanalizacji miejskiej. Sam właściciel domku usiłuje uratować cośkolwiek, ale bezskutecznie. Z gruzów wyciąga
tylko martwego kota kocur zesztywniał w pełnym galopie, śmierć go chwyciła w ucieczce. Oprócz tego
ocalał dziwnym trafem wielki oleodruk przedstawiający jakieś dziewice z cytrami, płynące stawom w ozdobnej,
złoconej gondoli pomiędzy łabędziami. Obok jeszcze dwa rozwalone domy i wyrwy po trzech bombach. Lotnik
niemiecki chciał się pozbyć balastu 1 równocześnie szarpnął oba rygle, z których każdy wyzwolił trzy bomby.
Okolicami podmiejskimi pomykamy dalej. W urzędzie pocztowym przy telefonicznych tablicach
rozdzielczych sle-
aii
dzą harcerze; harcerze uzbrojeni w torby listonoszów roznoszą korespondencję; po komisariatach policyjnych
chłopaki siedzą przy sosnowych stołach i prowadzą jakieś rejestracje, roznoszą wezwania rezerwistom.
Wczoraj kobiety z przysposobienia wojskowego i rezerwistki, dziś te chłopaki, te harcerki o rumianych buziach,
niosące wiadra wody, ciągnące ciężkie wory wszystko chce być potrzebne, wszystko jest gotowe do
poświęceń, wszystko chce stanąć z armią.
Wjeżdżamy w Otwock. Słaby dymek wznoszący się ponad rzadkie sosenki wskazuje, gdzie mamy jechać.
To dopala się murowany dom piętrowy, zwalony przez bombę.
W sąsiednim domu %7łydówka w peruce przekrzywionej na głowie dojada łapczywie rybę pływającą w
roztopionym maśle. Pomarszczone starcze palce łapią duże kawały mięsa rybiego, maczają w maśle, tłoczą z
wielkimi kawałami chały do ust. Drzwi od jej mieszkania poprzebijane są odłamkami bomby. Przez ten dom
przeszedł wstrząs. Niejednokrotnie w czasie rewolucji rosyjskiej obserwowałem, że ludzie ulegający wstrząsowi
pożerają jadło z dziwną zachłannością.
Syn %7łydówki mówi, że w dniu wczorajszym, w pierwszym dniu wojny, o której wypowiedzeniu nic nie
wiedział, o godzinie dziewiątej rano silny wstrząs wyrzucił go z pościeli. Odłamki bomby, które porobiły te oto
dziury w drzwiach Z wejściowych, poszły ukosem górą. Wypadł na dwór. Przed nim palił się dom, który dymi
jeszcze. Ludzie skakali z okien. W oknie mieszkania kierownika sąsiedniego miejskiego zakładu dla
upośledzonych dzieci żydowskich ukazała się kilkunastoletnia dziewczynka, jedna z wychowanie, trzymając na
ręku dwuletnie dziecko. Rzuciła dziecko na ręce oczekującego w dole ojca, ale sama nie zdążyła i zapadła się
wraz z podłogą. Leży pod gruzami.
A ten sierociniec?
Duże oczy patrzą na mnie z niemą rozpaczą.
Chodz pan... "
Idę za żałobnym przewodnikiem. Po drodze nachyla się nad jakimś dołkiem, ukazując niemym gestem coś,
czego rozróżnić nie mogę. Po chwili widzę, że to są zwęglone zwłoki chłopca. Piszczel wyszła wysoko,
przedarłszy skórę ramienia. Klatka piersiowa otwarta, sterczą żeberka jak
w ćwiartce cielęciny. Wewnątrz klatki piersiowej różowieje nie dopieczone mięso.
O dziesięć kroków dalej przytułek. Mieści się w starym, rozłożystym drewniaku. Tu padła bomba o dużej
sile. Wchodzimy do ocalałego korytarzyka. Na ścianie czerwienieje krew. Nauczyciel, w którego oczach
zastygło przerażenie, opowiada, jak mieli posiedzenie rady pedagogicznej, jak rozległ się alarm, jak dyrektor z
dwojgiem nauczycieli wybiegł, po czym bezpośrednio rozległ się huk, jak go rzuciło o podłogę, jak się
podniósł, wybiegł natykając się na dyrektora z połamanymi nogami i rannych obu nauczycieli, jak biegł dalej
przed dom, zobaczył trupki dziecinne i chowające się w krzaki ocalałe dzieci. Ostatnie dziecko pełzło w krzaki
ciągnąc się na rączkach, wlokąc za sobą zmiażdżone nogi.
Za Otwockiem po tym nalocie strącono dwa samoloty niemieckie. Jeden zgorzał. Tylko nogi lotnika w
eleganckich butach oficerskich ocalały od ognia i dłoń z manicurowa- nymi palcami, z pięknym brylantem.
Niechże się dowie na tamtym świecie, że celnie rzucał: dziesięcioro dzieci zostało zabitych, a dwadzieścia pięć
rannych, wiele z nich będzie kalekami, gdyż musiało się dokonać licznych amputacji.
Lotnik drugiego samolotu został ujęty żywcem. Proponowałem, aby kazać mu iść samotnie w pełnym
mundurze, ze wszystkimi orderami, za dziesięcioma trumienkami dziecinnymi na cmentarz. Rzucał bomby na
spokojne letnisko, nie mające żadnych obiektów wojskowych, o godzinie dziewiątej dwadzieścia, w piątek, dnia
pierwszego września, pierwszego dnia wojny.
Po powrocie z Otwocka napisałem reportaż o pierwszym dniu wojny. Aatwiej go było napisać niż
wydrukować. Wiadomości Literackie" nie mogły sobie dać rady z cenzurą. Pielgrzymowaliśmy więc od
Annasza do Kaifasza, starając się przepchnąć tak, zdawałoby się, potrzebną rzecz prawie dokument. Dałem
również do druku szesnaście swoich zdjęć. Były tam trupy kobiet, tak jak je śmierć złapała, w łóżkach, jedna
głowa jak śliwkowy nadęty balon, o zalanych rysach, upieczona na kolorowo. Były domki biedaków rozwalone
i ciałka potorturowanych dzieci. Artykuł nosiłem do GISZ-u, do WIN-u (Wojskowy Instytut
%r
Nauk), do Prezydium Rady Ministrów, do Komisariatu Rządu. Zamiast patrzyć, zamiast pisać dalej. Mądrzyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]