[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uciekła spojrzeniem. Nie powie mu, że Giovanni był w Lu-
gano, że obiecała mu zachować to w tajemnicy.
- Przez cały dzień poszukiwała go masa ludzi. - Luke w roz-
targnieniu potarł dłonią kark. - Jakby się zapadł pod ziemię.
Naraz coś ją tknęło.
- Wiesz, coś sobie przypomniałam! Kiedyś Giovanni opo-
wiadał mi o sekretnych pomieszczeniach i przejściach, które
w czasach renesansu zbudowano w pałacu ze względów bezpie-
czeństwa. Wtedy byłam pewna, że jako pracownik muzeum,
opowiada o tym turystom.
- Mio Dio! - wykrzyknął Luke. - Jak mogłem sam o tym
nie pomyśleć? Gabriella, właśnie podsunęłaś mi brakujący ka-
wałek łamigłówki, wszystko zaczyna układać się w całość.
- Co to znaczy?
Luke zaczął krążyć po pokoju.
- Na pozór Giovanni zawsze sprawiał wrażenie dobrej
i otwartej istoty. Ale ostatnio zmienił się nie do poznania. Odkąd
wyjechałem, stał się zupełnie inną osobą, inaczej się zachowuje.
W naszej rodzinie już kiedyś, przed wiekami, był ktoś taki,
niedościgniony mistrz manipulacji i intrygi.
Gaby potrząsnęła głową.
- Nie rozumiem.
S
R
Luke zaczerpnął powietrza, wyprostował się.
- Zaczęło się od jego telefonu do Rzymu. - Miał poważną
minę. - Każde kolejne posunięcie było doskonale przemyślane
i perfekcyjnie przeprowadzone aż do szalonego końca.
Przyłożyła dłoń do szyi.
- Myślisz, że to on podłożył mi tę klamrę?
- Musiał to zrobić, a potem powiadomił policję. Zgodnie
z konsekwentnie realizowanym planem.
W głębi duszy też to podejrzewała. Jak inaczej wytłumaczyć
jego niespodziewane zniknięcie czy bezproblemowy dostęp do
jej celi? Musiał maczać palce w jej zatrzymaniu. Teraz żałowała,
że przyrzekła mu milczenie.
- Masz rację, Luke... - Urwała. - Prowadzi ze mną grę od
chwili, gdy tylko się poznaliśmy w muzeum.
Luke skrzywił się cierpko.
- Pora z tym skończyć. Giovanni już nie jest małym chło-
pczykiem. Jak tylko cię stąd wyciągnę, pojedziemy do Urbino.
Znajdziemy go w jednym z labiryntów pod pałacem i doprowa-
dzimy do konfrontacji.
Marzyła, by z nim jechać, by być przy nim, jak długo zechce
ją mieć przy sobie, ale przecież z góry wiedziała, że to niemo-
żliwe. Musi się wziąć w garść, zdobyć na stanowczość. Odciąć
od niego, psychicznie i fizycznie.
- Nie, Luke. Jesteście braćmi i sami musicie rozwiązać swo-
je problemy, bez świadków. Ja już pożegnałam się z Giovannim.
A w domu czeka na mnie rodzina - dokończyła nerwowo, bo
cierpienie przerastało jej wytrzymałość. - Wyjeżdżam.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Z twarzy Luke'a nie dało się wyczytać wrażenia, jakie zro-
biły na nim te słowa, ale fakt, że w żaden sposób ich nie sko-
mentował, był dla Gaby bolesnym ciosem.
Popatrzyła na niego. Stał nieruchomo, wysoki, ubrany na
czarno i wpatrywał się w jej rozłożone na stole rzeczy. Nie było
tego wiele: trochę bielizny, płócienne pantofle, dżinsowa spód-
niczka i trzy bawełniane bluzeczki, letnia piżama, białe szorty
i podniszczony czarny kostium kąpielowy.
Obok kosmetyków i suszarki do włosów leżały tanie dro-
biazgi, kupione na prezenty dla rodziny i znajomych. Wpraw-
dzie miała bardzo ograniczone fundusze, ale każdemu chciała
przywiezć choćby drobny upominek. Przez całą podróż po Eu-
ropie wypatrywała czegoś ciekawego i dostępnego dla jej stu-
denckiej kieszeni.
Wystarczał rzut oka na jego minę, by domyślić się, że potęż-
ny Luke Provere jeszcze nigdy nie zetknął się z czymś podo-
bnym. Wprost nie odrywał wzroku od tych przedmiotów.
Ku jej zdumieniu sięgnął po leżący najbliżej drobiazg, jakby
nie mógł oprzeć się pokusie. Z fascynacją patrzyła na grę mięśni
widocznych pod cienką tkaniną. Ciekawość kazała mu sięgnąć
po następny.
Uśmiechnął się lekko na widok miniaturowego narzędzia
tortur.
- Kto by pomyślał, że dziewczyna o słodkiej, anielskiej buzi
ma takie makiawelistyczne upodobania.
S
R
Rozbawił ją tym stwierdzeniem.
- Mój brat, Ted, uwielbia grę Lochy i potwory". To mu się
powinno spodobać - wyjaśniła.
- Nie wątpię - mruknął. - A to? - Wskazał na rzemyk z pa-
sterskim dzwoneczkiem.
- To dla drugiego brata, Wayne'a. Pracuje na ranczu.
- Ale to za mały dzwonek dla krowy.
Gaby uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałam o jego psie, Graftonie.
- Grafton? - powtórzył z niedowierzaniem, a lekki akcent
dodatkowo podkreślił zdumienie. W innej sytuacji wybuchnę-
łaby śmiechem.
Luke wskazał na miniaturową wieżę z Pizy. Po naciśnięciu
guzika budowla przewracała się na ziemię.
- To dla taty - wyjaśniła i dodała: - Okropny z niego ner-
wus. Ciągle musi coś ruszać, kręci się po całym domu. To
powinno go zająć.
- Wcale mu się nie dziwię. Jak się ma taką córkę...
Nie zważając na jej rumieniec, wyciągnął spośród innych
rzeczy kolekcję średniowiecznej broni, którą kupiła w Carcas-
sonne. Nie brakowało nawet maczugi i kuszy.
- Mój najmłodszy braciszek, Robbie, najbardziej lubi się
bawić w rycerzy - powiedziała, nim zdążył otworzyć usta.
Luke obejrzał jeszcze termometr w kształcie wieży Eiffla,
przeznaczony dla Scotta i imitujące egipskie obeliski kolczyki,
które kupiła w Paryżu dla mamy.
- Te marokańskie pierścionki są dla moich koleżanek - wy-
jaśniła, widząc, jak starannie je ogląda.
Luke przez długi czas się nie odzywał.
- A dla ciebie nic?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]