[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieszczota-
mi! A teraz drwił cynicznie ze swoich kłamanych uczuć!
Przyszłość
167
przy jego boku nie przedstawiała jej się wprawdzie w
różowych
barwach, lecz spodziewała się, że przynajmniej zdoła
zapomnieć o
Gotfrydzie.
A tymczasem Herbert okazał się wspólnikiem jej matki!
Okłamy-
wał ją i oszukiwał każdym słowem, każdym spojrzeniem!
Razem
uwikłali ją podstępnie w sidła, wyzyskali jej młodość i brak
doświad-
czenia. A wszystko to uczynili z pobudek egoistycznych, aby
zdobyć
jej majątek!
Oto było dwoje ludzi, którzy mieli się stać dla niej najbliżsi
na
świecie. Matka i narzeczony! Julka pojąć nie mogła, że matka
mogła
tak haniebnie, tak podle postąpić z własnym dzieckiem.
Dla pieniędzy rozłączono ją z młodzieńcem, któremu
oddała swe
serce! Z piekielnym wyrachowaniem podrażniono jej dumę,
zbudzo-
no w niej złość i przekorę! Znieważono i poniżono człowieka,
któ-
rego kochała.
W sercu Julki zbudziła się rozpacz. Wybuchnęła wreszcie
pła-
czem. Te łzy przyniosły jej pewną ulgę. Płakała długo,
rozpaczliwie,
przy czym całą jej postacią wstrząsały co chwila dreszcze.
Długo
nie mogła się uspokoić, przejęta jedną tylko myślą: matka
chciała
zburzyć jej słodkie nadzieje, wtrącić ją w nieszczęście, uczynić
ją
tak nędzną, jaką jeszcze nie była nigdy w życiu. Julka czuła z
bolesną pewnością, że nie potrafi jej nigdy wybaczyć tej
krzywdy.
Załkała głośno:
- Gotfrydzie, ratuj mnie! Gotfrydzie, pomóż...
W tej chwili nadszedł kasztelan i uwolnił ją z kryjówki. Z
prze-
rażeniem spojrzał w zmienioną bólem twarz dziewczyny.
- Czy jaśnie panienka jest chora? - zapytał troskliwie.
- Nie!
Julka zerwała się nagle z krzesła i zrzuciła chustkę z
ramion.
Oczy jej zabłysły jakimś postanowieniem, policzki pałały. Mimo
to
trzęsła się jak w febrze, a zęby jej szczękały.
- Czy państwo już odjechali? - spytała ochrypłym głosem.
- Tak, jaśnie panienka może być zupełnie spokojna.
Dziewczyna odetchnęła. Potem wyprostowała się stanowczym
ru-
chem i rzuciła kasztelanowi krótki rozkaz:
- Wyprowadzić konia!
168
Kasztelan zmierzył ją niespokojnym spojrzeniem.
- Jaśnie panienka nie powinna teraz jechać...
Julka zdawała się nie zwracać uwagi na jego słowa. Drżąc
z niecierpliwości, powiedziała gwałtownie:
- Podać mi konia... Prędzej, prędzej...
Kasztelan odszedł, spełnić jej polecenie.
Podczas gdy Julka wolnym krokiem postępowała za nim,
myśli
jej pobiegły raz jeszcze w przeszłość. Przypomniała sobie
dzień,
kiedy matka jej zjawiła się w Ravenau. O Boże, ile przeżyła, ile
wycierpiała w ciągu tych krótkich miesięcy! Jak podstępnie, jak
okrutnie ją oszukano! Nie, nie chciała i nie mogła zobaczyć
matki,
nie chciała patrzeć ani na nią, ani na Sonsfelda! On sam
wyzwolił
ją z pęt, którymi ją omotał, jego słowa wypowiedziane do pani
von
Sterneck, zwracały jej wolność!
Była wolna, nareszcie wolna! Teraz mogła się zwrócić o
ratunek
do Gotfryda von Gerlachhausen! On jeden mógł jej pomóc!
W kilka chwil pózniej siedziała już na grzbiecie Wróżki" i
pę-
dziła z całych sił do Gerlachhausen.
Od czasu do czasu popędzała konia, nagląc zwierzę do
pośpiechu.
Droga wydawała się jej nieskończenie długa; gdy Julka wpadła
wre-
szcie na dziedziniec w Gerlachhausen, koń był pokryty płatami
białej
piany.
Gotfryd przechodził właśnie przez dziedziniec, zmierzając
ku za-
budowaniom stajennym. Ujrzawszy Julkę, zatrzymał się, nie
dowie-
rzając własnym oczom. Stał jak wryty przez kilka chwil, lecz
rzuci-
wszy wzrokiem na zmienioną bólem i rozpaczą twarz
dziewczyny,
podbiegł natychmiast do niej. Julka jak bezbronne dziecko
wyciąg-
nęła do niego ręce,.
- Niech mi pan pomoże... Niech pan mnie ratuje - wyjąkała.
Jej rozpacz i bezradność poruszyły Gotfryda do głębi.
Zbliżył
się, aby pomóc jej przede wszystkim zsiąść z konia.
Dziewczyna
osunęła się bezwładnie w jego ramiona. Podtrzymał ją i objął
mocno
jej wątłą postać. Na pół zemdlona spoczywała w jego objęciu;
za-
niósł ją szybko do domu, pozostawiając tymczasem konia na
dzie-
dzińcu.
W bawialni posadził ją delikatnie w wygodnym fotelu matki.
169
Czuł, że musiało zajść coś niezwykłego, co wyprowadziło ją z
rów-
nowagi. Julka wciąż jeszcze milczała, oddychając ciężko.
Twarzyczka
jej była przerazliwie blada.
Gotfryd szybko nalał do szklanki czerwonego wina, które
zmie-
szał z wodą, po czym podniósł napój do jej warg. Julka
zaczęła
powoli przychodzić do siebie i posłusznie wypiła kilka łyków.
Młody człowiek, pragnąc, aby Julka miała czas opanować
się,
podszedł do okna i przywołał stajennego, któremu polecił
opatrzyć
zmęczonego konia. Potem dopiero zwrócił się do Julki:
- Moja matka pojechała dziś rano do miasteczka po
sprawunki
- rzekł z pewnym wahaniem w głosie - wkrótce jednak powróci
do
domu.
Widział, jak Julka drży, jak jej pierś unosi się gwałtownym
od-
dechem. Jej oczy, pełne lęku i błagalnej prośby, groziły mu
ponowną
utratą panowania nad sobą. Odwrócił się znowu do okna.
Julka zawołała z bólem:
- Tak, nic dziwnego, że pan nie może na mnie patrzeć,
panie
Gotfrydzie. Wiem, że pan mną pogardza, lecz czuję, że
zasłużyłam
na to.
Gotfryd zbliżył się do niej.
- Proszę tak nie mówić, hrabianko! Nie wyrządziła mi pani
ża-
dnej krzywdy!
Julka cichutko westchnęła.
- Nie wyrządziłam panu krzywdy? Ach, Gotfrydzie! Palę się
ze
wstydu, rumienię się, czuję się upokorzona do głębi, a mimo to
przy-
chodzę do pana. Wyrządziłam wiele złego panu... panu i sobie
samej...
Spojrzał na nią płonącymi oczyma.
- Sobie także? Julko, czy pani nie jest szczęśliwa?
Zakryła twarz rękami.
- Szczęśliwa? Czy wyglądam, jakbym była szczęśliwa?
Potrząsnął w milczeniu głową.
Julka błagalnym ruchem podniosła ręce do góry.
- O, Gotfrydzie, gdyby pan mógł mi przebaczyć! Nie
zdawałam
sobie sprawy z mego postępowania, działałam jakby w stanie
zam-
roczenia. Byłam na pół przytomna, szalona... Kierowała mną
prze-
kora i obrażona duma...
170
Młody człowiek popatrzył na nią. Przypomniały mu się
słowa,
które kiedyś wyrzekła Julka, podczas wspólnej przejażdżki w
lesie:
- Mam jedną wielką wadę... Potrafię być niezwykle zacięta i
uparta, gdy czuję się obrażona. Wtedy bywam bardzo zła...
Zaczął ją powoli rozumieć i rzekł łagodnie:
- Hrabianko, nie mam pani nic do przebaczenia. Gdyby
pani
nawet wobec mnie zawiniła, to przebaczyłbym pani od dawna.
- Ach, jaki pan dobry! Ja wcale nie zasługuję na to. Tak
prędko
straciłam zaufanie do pana, zwątpiłam w pańską prawość.
Teraz
dopiero poznałam prawdę, niestety, teraz wiem wszystko...
Cała
sprawa przedstawia się w zupełnie innym świetle... Nie tylko
na
mnie spada wina... Ach, Gotfrydzie, zostałam oszukana w
okropny,
haniebny sposób...
- Hrabianko!?
- Tak, wiem wszystko, wszystko... Moja... moja matka
zabrała
ze skrytki w biurku dokumenty, które pan miał mi wręczyć w
imieniu
dziadka. Pani Wohlgemuth znalazła je i... i...
Pochylił się nad nią opiekuńczym ruchem. Rozumiał, co
musiało
się dziać w duszy dziewczyny.
- Czy pani je przeczytała? - spytał cicho.
- Tak... tak... teraz wiem wszystko...
Drżącymi palcami uczepiła się kurczowo jego ramienia,
jakby
szukając oparcia.
- Biedna, maleńka Julka! - szepnął.
- Gotfrydzie, pan przecież obiecał dziaduniowi, że pan
zaopieku-
je się mną. Przyrzekł pan bronić mnie, strzec mnie od złego...
Błagam pana, niech mnie pan ratuje, niech mi pan pomoże...
Nie
mogę zobaczyć mojej matki. Nie chcę widzieć jej, ani też
Sonsfel-
da...
Gotfryd drgnął i spojrzał z niedowierzaniem na mówiącą.
- Panno Julko, co słyszę? Czy dobrze zrozumiałem słowa
pani?
Pani zamierza zerwać swoje zaręczyny?
Julka wciąż jeszcze trzymała jego ramię.
- Tak, tak. Nie chcę patrzeć na niego. To człowiek
nikczemny,
bez honoru: oszukał mnie haniebnie.
Z ust Gotfryda dobyło się głuche westchnienie.
171
[ Pobierz całość w formacie PDF ]