[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy tylko Josh skończy studia, natychmiast wyruszy w świat.
Tym bardziej się dziś zdziwiła, że zapamiętał nazwisko Toby'ego. Wcześniej
widzieli się tylko raz.
- Przynajmniej nie wpadł w środku nocy, żądając, abym nie była idiotką. Czy
ta odpowiedz cię satysfakcjonuje? - Westchnęła; znudziły się jej gierki. - Nie wiem,
co Toby sądził o mojej ciąży. Nie rozmawiałam z nim na ten temat. Sprawa go nie
dotyczyła.
- To samo mnie powiedziałaś rok temu.
- Wtedy nie wiedziałam... - Zaschło jej w gardle. Co jak co, ale Josha sprawa
jej ciąży bardzo dotyczyła. Gdyby wtedy nie zareagowała gniewem, gdyby na spo-
R
L
kojnie wyjaśniła mu, co i jak, może mimo obietnicy danej Michaelowi wyznałby jej
prawdę. - Powinieneś był mi powiedzieć prawdę.
- Co by to dało? Już i tak byłaś w ciąży. Czy... jesteś pewna, że ja jestem oj-
cem?
- Co?
Zaskoczona cofnęła się krok i potknęła o krzesło. Josh błyskawicznie wycią-
gnął rękę, by ją przytrzymać.
- Czy jestem jej ojcem? - powtórzył, a ona zrozumiała, że mimo wcześniej-
szych obiekcji z całego serca pragnie, by Posie była jego córką.
Ogarnęła ją radość, a po chwili strach. Przypomniała sobie słowa matki:
sprawia wrażenie przywiązanego do swojej bratanicy.
Przez dziesięć lat żyła w świecie fantazji. Josh Kingsley był jej bohaterem,
chłopcem, w którym się zakochała. Ale nie znała dorosłego Josha, mężczyzny o
wielkiej władzy i sile, który z niczego zbudował potężne imperium. Mężczyzny,
który złamał jej serce, przywożąc do domu swoją nowo poślubioną żonę, a po roku
ogłaszając, że małżeństwo było pomyłką. Mężczyzny, do którego inni mężczyzni
odnosili się z szacunkiem...
Chciała, by pokochał Posie. I tak się stało. Teraz uświadomiła sobie, że to nie
z babciami będzie musiała walczyć o opiekę nad dzieckiem, lecz właśnie z nim.
- Mam na to tylko twoje słowo, Josh. - Włożyła Posie do wózka. - Nie przy-
szło mi do głowy, żeby kwestionować to, co mówisz, ale może będzie lepiej dla nas
obojga, jeśli przeprowadzimy badanie DNA.
- Oszalałaś?
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, pomyślała z satysfakcją.
- Na wszelki wypadek. W końcu Michael mógł zmienić zdanie - kontynuowa-
ła. - Wtedy byłbyś wolnym człowiekiem. Sam mówiłeś, że dzieci to ostatnia rzecz,
o jakiej marzysz. Rozumiem, dlaczego tak bardzo sprzeciwiałeś się mojemu zaan-
gażowaniu...
R
L
Urwała. Nieprawda. Wcale nie rozumiała. Po prostu zachował się jak naj-
większy egoista.
- Skłamałam. Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak mogłeś być takim samolu-
bem.
Policzki mu się zaczerwieniły - sygnał, że posunęła się za daleko, ale nie za-
mierzała się przejmować. Obraził ją, sprawił jej ból. Dlaczego ma to spokojnie zno-
sić?
- Bo chyba nie myślałeś, że okłamałam siostrę? %7łe zaszłam w ciążę z kimś
innym, a jej i Michaelowi wmówiłam...
- Nie! - Wbił palce w jej ramiona. - Nie!
- Co nie, Josh? - spytała, nie dając się zastraszyć. - Co nie? - powtórzyła, kie-
dy stał bez słowa, patrząc na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Bo
takiej Grace faktycznie dotąd nie widział: silnej, pewnej siebie, gotowej stawić czo-
ło całemu światu.
Wziął głęboki oddech i nie spuszczając z niej oczu, odparł:
- Nie, nie potrzebuję badań DNA. Nie chcę być wolnym, jak to ujęłaś, czło-
wiekiem. I nie wierzę, abyś okłamała Phoebe. - Urwał. - Przepraszam. Po prostu
kiedy zobaczyłem, jak Makepeace siedzi na kanapie i cię obejmuje... wyglądaliście
jak rodzina. No i pomyślałem...
Na jego twarzy malowała się tak wielka rozpacz, że przez moment Grace czu-
ła się zakłopotana. W jednej sprawie Josh się nie mylił: bała się zmian, bała zaanga-
żowania emocjonalnego, życia z dala od bezpiecznego schronienia, jakie dawał jej
dom Phoebe i Michaela.
- Josh?
Widziała, jak zaciska zęby, próbując powściągnąć łzy. Ona jest kobietą, może
płakać. Jemu nie wypada. Dawał upust cierpieniu, wybuchając gniewem.
Tak jak wcześniej on ją pocieszył w kuchni, tak teraz ona wyciągnęła do nie-
go rękę i delikatnie pogładziła go po policzku. Znała każdy centymetr jego twarzy,
R
L
bliznę na czole będącą pamiątką z dzieciństwa, bruzdy przy nosie, zmarszczki w
kącikach oczu.
- Hej, twardziele też płaczą. Nie trzeba wstydzić się łez. - Objęła go w pasie i
przytuliła do siebie. - Jesteś przerażony. Doskonale to rozumiem. Ja też się boję.
Zacisnął wokół niej ramiona. Wątpił, aby Grace była w stanie zrozumieć, co
on czuje. Przecież nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał. Nie wiedziała, co się
działo w jego sercu, kiedy po roku wrócił do domu. W głębi duszy liczył, że będzie
na niego czekała, z drugiej strony miał świadomość, jak bardzo ją zawiódł.
Przez pierwszy tydzień po wyjezdzie spodziewał się telefonu od Michaela.
Milczenie brata oznaczało, że Grace nie zdradziła nikomu, co się wydarzyło. Ogar-
nęły go jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Chciał do niej napisać. Nie potrafił. W końcu wrócił, z pierścionkiem w kie-
szeni. Kiedy po dwudziestoczterogodzinnej podróży zawitał do domu, nie zastał w
nim Grace. Zjawiła się w porę na kolację powitalną, ale nie sama. Przyszła z jakimś
facetem, od którego nie odrywała wzroku.
Miał ochotę przywalić gościowi, stłuc go na miazgę, potem zaciągnąć Grace
do swojego mieszkania w suterenie i kochać się z nią tak długo, aż ujrzy w jej
oczach dawny blask.
A jednocześnie poczuł ulgę. Mógł się odprężyć. Ta jedna wspólna noc nie od-
cisnęła na niej piętna. Grace nie siedziała w domu, usychając z tęsknoty i czekając
na jego powrót. Z pomocą Michaela wynajęła lokal w Centrum Sztuki, jezdziła na
targi rzemiosła, gdzie wystawiała projektowaną przez siebie biżuterię, poza tym
poznała kogoś, z kim spędzała wolny czas.
Tego wieczoru wyrzucił pierścionek do kosza w łazience, skrócił wizytę w
Maybridge i po kilku dniach wrócił do swojego nowego życia. Znalazł kogoś, kto
by mu zastąpił Grace. Wystarczyło, że piękna, jasnowłosa, niebieskooka Jessie za-
trzepotała długimi rzęsami i już stali przed ołtarzem. Dziewczyna jednak szybko
R
L
zrozumiała swój błąd i wystąpiła o rozwód. Dziś nawet nie pamiętał dobrze jej twa-
rzy, natomiast o Grace myślał bez przerwy.
Tego wszystkiego ona nie wiedziała, nie rozumiała, ale kiedy go obejmowała,
a jej włosy łaskotały go w brodę, nie zamierzał się z nią spierać.
- Jesteś zmęczony. W szoku.
Tak, nie miała zielonego pojęcia, co on czuje. Podniosła głowę.
- I podejrzewam, że masz dla mnie złe wiadomości.
- Ani złe, ani dobre - odrzekł, niepewien, jak ona je potraktuje. - Michael
omówił wszystko z prawnikiem i poprosił go, żeby przygotował nowe testamenty.
Większość spadku przypada Posie.
- Tego się spodziewałam. A poza tym?
- Prawnik doradził mu, aby w testamencie podał nazwisko opiekuna. Nie kon-
sultując tego z Phoebe, Michael podał mnie.
- Jesteś biologicznym ojcem Posie.
- Nie powiedział mi o tym, co zrobił, Grace. Słowo honoru. Pewnie sądził, że
nigdy się nie dowiem. I liczył, że Phoebe to zaakceptuje.
- A ona nie zaakceptowała.
- Nie. Wściekła się. Wytknęła Michaelowi, i słusznie, że cały czas byłem
przeciwny temu pomysłowi. %7łe to ty urodziłaś Posie.
- I na czym stanęło, Josh? - spytała, nie kryjąc zniecierpliwienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]