[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnie, tacy owacy, pomyślałem zawistnie i odjechałem.
Po drodze odwiedziłem cmentarz przy Powązkowskiej. Grób pani Ryfki przypomniał mi, że
sprawy toczą się szybko i zanim się człowiek obejrzy, mrożą go w lodówce jak szampan.
Zaczął padać deszcz, ale nie ruszyłem się z miejsca. Przypomniałem sobie niezwykłą
żywotność starej sędzi i zaczęło mi jej brakować. Ponownie miałem wrażenie, że ktoś mnie
śledzi, ale kiedy się rozejrzałem, nikogo nie zauważyłem. Pani Ryfka pewnie już dawno
wywęszyłaby szpicla, ale ja byłem z innego pokolenia i zauważałem tylko duże rzeczy: Pałac
Kultury, Zamek Królewski i budynki telewizji przy Woronicza. W końcu poczułem, że efekt
cieplarniany to prawda, i zasłaniając twarz przed ciepłymi kroplami deszczu, pobiegłem do
samochodu.
Na Mokotowskej przy stoliku na piętrze zamówiłem sushi. Jeśli ktokolwiek wie, o czym
mówię, to zestaw jednodeskowy mógł wyleczyć człowieka nawet z chorób dziedzicznych.
Egzotyczny sos, zielony chrzan i cienkie płatki żółtego i czerwonego imbiru sprawiły, że
Wyspy Kurylskie stały mi się bliższe od własnej rodziny. Nie zamówiłem śliwkowego wina,
ale dobrze wiedziałem, co tracę. W zamian wypiłem zieloną herbatę, obrzucając sennym
wzrokiem przechodniów. Oj, nadawałem się teraz do roboty jak chłop po żniwach. Jednak
trzeba było się zbierać. W moim mieszkaniu dostosowałem się do wymagań współczesności
wykąpałem się, nasmarowałem jedwabnym olejkiem, nastroszyłem włosy przy pomocy żelu,
założyłem buty, na widok których bramkarze przed klubami całowali klienta w rękę, do tego
dorzuciłem koszulę, jaką kupiłem dzięki Playboyowi , i marynarkę w kolorze Etny w trakcie
wybuchu. Wyglądałem jak zszyte razem wszystkie kolorowe magazyny dla panów. Tak
przynajmniej się czułem. Do tego dochodziła moja twarz: ogolona nowymi ostrzami,
posmarowana balsamem i polana najnowszym zapachem męskich perfum. Wygiąłem się kilka
razy przed lustrem jak do zdjęcia, napiąłem mięśnie, wypróbowałem magnetyzm spojrzenia,
po czym wyszedłem na ulicę. Zanim dotarłem do samochodu, o mało nie zadeptałem kilku
przechodniów. Owionęła ich świeżość, jaka ode mnie biła, i próbowali rzucić mi się pod
nogi. Domyślałem się, że omdlewali, ponieważ byli w szoku. Nie wierzyli, że człowiek może
żyć aż tak higienicznie. Wystarczał im jeden dezodorant na rok, szczoteczka do zębów na całe
życie i strzyżenie, gdy zamieniali się w spaniela.
Był już wieczór, kiedy znalazłem się w dyskotece. Impreza dopiero się rozkręcała, a więc
goście jeszcze się wzajemnie słyszeli. Powoli zapełniały się miejsca przy barze. Ci dzielni
ludzie przygotowywali się na najgorsze: głuchotę, arytmię i problemy z erekcją. W lokalu
zanosiło się na wielką balangę ostoję każdego cywilizowanego miasta. Otaczały mnie
dziesiątki przytłumionych świateł, stoliki małe, duże i największe, wszystkie dyskretnie
zamaskowane, a pod sufitem prawdziwa garmażerka lampki ciepłe, zimne, duże, większe,
płaskie, wypukłe, wklęsłe i pofałdowane, ruchome i tak sztywne jak kasa fiskalna za barem.
Pracownicy dyskoteki szykowali się na wypompowanie gotówki nawet z dwutlenku węgla.
Miękkie fotele i krzesła zachęcały do figlowania z czym popadnie, włącznie z pluszowym
pokryciem. W takim miejscu i o tej porze bankierzy przestawali liczyć pieniądze, urzędnicy
tracili rozum, a ambitne dziewczyny hartowały swoje ciała na rurach.
Barman Tomasini nosił na piersi identyfikator z imieniem i nazwiskiem. Był wysoki,
szczupły i co chwila potrząsał długimi kręconymi włosami. Wchodził w uderzenie, to pewne.
Na moje oko jeszcze nic nie łyknął, ale na pewno już o tym myślał. Wycierał szklanki i
rozmawiał z drugim barmanem, otyłym rudzielcem z twarzą usianą piegami. Koło mnie usiadły
dwie panienki z obwarzankami w miejscu ust. Dalej widać było już tylko różową gardziel.
Piękno polegało tu na faszerowaniu ust botoksem, bez opamiętania. Mimo tej obsesji
dziewczyny przyjemnie się zachowywały. Rzadko widywałem tak zmyślne reakcje: nóżka na
nóżkę raz, perliste ha, ha, ha dwa, oczka rozbiegane jak Chińczycy po pracy trzy.
Skinąłem na Tomasiniego , żeby podszedł. Aypnął na mnie czujnie i zanim się spostrzegłem,
zapytał:
Coś podać?
Chciałem porozmawiać odparłem tak samo inteligentnie.
O czym? Chyba się nawet nie zdenerwował.
O zaginionej dziewczynie, Nanie Radwan...
Pan z policji?
Pomagamy sobie wyjaśniłem enigmatycznie. Pamięta pan kogoś, kto mógł się nią
zainteresować? Kogokolwiek... Kobietę, mężczyznę... Cokolwiek wie pan w tej sprawie,
proszę o tym opowiedzieć.
Tomasini znieruchomiał nad barem, co miało oznaczać, że intensywnie myśli. Słaby był z
niego aktor, ale się starał. Panienki z boku udawały, że nic nie słyszą i nic nie widzą. Nadal
przybierały różne ciekawe pozy, co szybko zaczęło zwracać uwagę niektórych samotnych
mężczyzn. Czekałem cierpliwie na odpowiedz Tomasiniego i obserwowałem w lustrze salę.
Nikt nie zwrócił pana uwagi? przypomniałem się, bo gość zaczynał medytować.
Był tu taki jeden odezwał się w końcu. Klient siedział przy barze i filował na salę. Za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]