[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pół kobietę, pół dziewczynę, taką jaką widział przy pierwszym spotkaniu. Ta zmiana go zaciekawiła.
Doszedł do wniosku, że dziewczyna staje się flejtuchem, jeśli nikt na nią nie patrzy, i to go uspokoiło
z powodów, których przy swym zmęczeniu nie potrafił zidentyfikować. Nadal jednak zachowywała
się w sposób pański, niemal władczy. Weszła do środka jak do siebie. Poruszała się pewnym,
niedbałym krokiem, rozglądając się, jak gdyby chciała zlustrować wyposażenie mieszkania. Po chwili
dała za wygraną, jakby ogarnięta nagle zmęczeniem lub obojętnością. Bland bezwiednie pomyślał o
kobiecie, do której się kiedyś bez większego zapału zalecał. Edwina Sutton okazywała pogardę
wszystkiemu i wszystkim. Jego matka określiła ją lapidarnie: Ani bystra, ani zabawna". Matka
używała tego zwrotu wobec każdego, kogo nie lubiła, czyli w praktyce wobec niemal każdego, kto był
na tyle niewybredny, by złożyć jej wizytę. Bland zapamiętał to wyrażenie. Gdy Edwina Sutton
przyszła do jego domu przy Baker Street, zdjęła z półki kilka cennych książek i natychmiast je od-
łożyła, uznał bez wahania, że stanowią niedobraną parę. Kiedy ją potem spotkał, pozdrowił serdecznie
i z przejęciem zaczął się rozwodzić o tym, ile ma pracy. To dziewczyny nie zwiodło, ale była zbyt
bezwolna, by mu zaprzeczyć.
Katy nie była bezwolna, tylko podobnie jak on nie miała zajęcia. Puste dni nie mobilizowały jej do
jakiegokolwiek działania, nie wywoływały nerwowości, jak to bywa u innych ludzi. Będzie czekała,
aż samo pojawi się coś, co ją zaabsorbuje. Gdyby było inaczej, z pewnością nie czekałaby na niego
przez cały dzień. Jej wizyta nie wróżyła nic dobrego,
zwłaszcza po tym napiwku wręczonym Hipwoodowi. Poza tym nic w niej nie przyciągało dziś jego
uwagi, jeśli pominąć tę pewność siebie. W znoszonym ubraniu czuła się swobodnie i zachowywała
tak, jakby była zła, jakby ją w jakiś sposób zawiódł. Nie odezwała się pierwsza, najwyrazniej
oczekując, żeby to on się wytłumaczył, wyjaśnił swą nieobecność. Znów była boso. Spostrzegł, że ma
teraz pomalowane paznokcie u nóg. Ten jedyny dowód na to, że coś jednak w ciągu dnia robiła, nie
sprawiał dobrego wrażenia, był raczej żałosny niż drażniący. Chyba ponownie umyła włosy, bo lekko
pachniały cytryną. Myśl o tym, jak puste musiało być jej popołudnie, wywołała w nim głębokie
przygnębienie. Przede wszystkim pragnął, by sobie poszła. To pragnienie owładnęło nim bez reszty.
Królowa nocnego klubu" przypomniał sobie inne pogardliwe określenie matki i natychmiast
stanął mu przed oczami nocny klub w blasku dnia: światła pogaszone, sala się wietrzy, pracownicy
sprzątają. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ten obraz narzucił mu się z taką siłą.
Ocknął się wreszcie i skupił na terazniejszości. Odczuwał krańcowe zmęczenie.
Jak się masz? spytał, starając się nadać swemu głosowi przyjazne brzmienie. Z niesmakiem
spostrzegł jednak, że mówi głosem swojego ojca.
Myślałam, że do mnie zajrzysz, żeby zobaczyć, jak sobie radzę.
Powiedziała to bez zalotnego uśmiechu, którym go obdarzała minionej nocy.
Dzwoniłam do ciebie wcześniej, ale nikt się nie odzywał.
Nie było mnie przez cały dzień odparł. Poszedłem do Akademii Królewskiej zobaczyć wy-
stawę dodał tonem usprawiedliwienia.
Szkoda, że mi nie wspomniałeś. Poszłabym z tobą. Kocham sztukę.
Zauważył, że nie mówiła o sztuce przez duże S". Napomknęła o niej z jakimś dziwnym rozdrażnie-
niem, jakby przypisywała jej znacznie niższy status niż swoim pozostałym zajęciom. Znów wydawała
się zagniewana, i to on był przyczyną jej złego humoru lub przynajmniej jego obiektem. Chociaż ten
problem mógł mieć głębsze podłoże przemknęło mu przez myśl i dłuższą historię. Dostrzegł w
tym coś pociągającego. Może za tymi dąsami kryje się jakiś sekret i jemu przypadnie przyjemne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]