[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brwi. - Czy to uchodzi, abyś podchodziła do drzwi w koszuli nocnej?
Zarumieniła się po czubek nosa.
- Kazałeś mi na siebie nie czekać, więc poszłam spać.
- Lepiej idz się przyzwoicie przyodziać. Nie będę mógł się skupić, jeśli zaraz cze-
goś na siebie nie włożysz.
Posłała mu szeroki uśmiech.
- Skoro tak, już pędzę. - Odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę.
Gawain poszedł do kuchni. Zapaliwszy świecę, wyjął ze spiżarni chleb i odrobinę
sera. Gdy nalewał sobie piwa, usłyszał wołanie Beth.
Pobiegł ku schodom i wpadł prosto na nią.
- Co się stało? - zaniepokoił się.
- Gdzieś się pali. Poczułam dym, a na zewnątrz jest dziwnie jasno. I... słychać
trzaskanie drewna.
- Zostań tu.
- Nie. Idę z tobą.
Złapała go za rękaw i nie zamierzała puścić. Postanowił się z nią nie sprzeczać i
oboje wypadli na dziedziniec.
R
L
T
Raventon w jednej chwili pojął, co się święci, i pociągnął ją na tyły domu. Drukar-
nia stała w płomieniach. Tkwili przez moment w bezruchu, próbując oszacować rozmiary
zniszczenia. Wtem Gawain spostrzegł uciekającą przed ogniem chudą niewiastę. Poru-
szała się jakoś dziwnie i była niespotykanie wysoka jak na kobietę.
Gdyby nie trzeba było zająć się gaszeniem, pewnie by za nią pobiegł.
- Pali się! Pożar! - wrzasnął na całe gardło.
Sąsiedzi nie kazali długo na siebie czekać. Niebawem większość wyległa na ulicę
gotowa do pomocy
- Na dziedzińcu stoją wiadra z wodą - krzyknęła Elizabeth. - Trzymamy je tam na
wszelki wypadek. Trzeba będzie przynieść więcej z fontanny przy Cheapside albo River
Fleet.
- Powinniśmy prędko wyprowadzić służbę - powiedział Raventon, ale Jane i reszta
kobiet same wyszły z domu.
- Terminatorzy! - sapnęła z wysiłkiem zdyszana pokojowa. - Zpią nad zakładem!
- Musimy ich zbudzić!
Gawain i kilku sąsiadów rzucili się do wejścia drukarni. Gdy wylali w płomienie
pierwszy tuzin kubłów, Raventon wszedł do środka i przedostał się na piętro. Wyrwani
ze snu pracownicy byli już w połowie drogi w dół. Pomyślał o zapasach papieru i świeżo
wydrukowanych kopiach Opowieści kanterberyjskich" i kazał im ratować co się da.
Wieść o pożarze rozeszła się lotem błyskawicy. Wkrótce dołączyli do nich mistrz
Stanton oraz introligator i jego bracia. Wspólnymi siłami zdołali wydostać na zewnątrz
jedną z pras. Na szczęście, większość egzemplarzy dzieła Chaucera została już sprzeda-
na.
- Trzeba wynieść metalowe skrzynie! krzyknęła Beth. - Są w nich najcenniejsze
rzeczy... I rękopisy Nicholasa.
Próbowała pobiec w płomienie sama, ale Gawain odciągnął ją na bok. Gdy zniknął
wewnątrz budynku, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Bała się o jego bezpieczeń-
stwo. Nie powinna była kazać mu tam iść.
Poczuła ogromną ulgę i wdzięczność, gdy pojawił się znowu, ciągnąc za sobą
skrzynki.
R
L
T
Wziął ją za rękę i poprowadził przez dom na podwórze. Był przekonany, że ogień
podłożono celowo. Jego serce krwawiło ze zgryzoty na myśl o tym, co przeżywała Eli-
zabeth. Czy uda jej się dojść do siebie po takim nieszczęściu?
Na ulicy zebrało się mnóstwo ludzi. Wszyscy pracowali, niestrudzenie nosząc wo-
dę, aby zapobiec jeszcze większej katastrofie. Pożar mógł się rozprzestrzenić na inne
budynki, ale dzięki Bogu tak się nie stało. Ucierpiała jedynie drukarnia, która spłonęła do
szczętu. Dom pozostał nietknięty. Tylko okna roztrzaskały się pod wpływem gorąca.
Zrozpaczona i wyczerpaną Beth padła na kolana i zalała się łzami. Gawain klęknął
przy niej i objął ją ramieniem. Starał się dodać jej otuchy, ale ona nie mogła opanować
łkania. Szlochała wtulona w jego ramiona dobrych kilka minut. Potem nagle zauważyła
na jego umorusanej twarzy grymas bólu.
- Jesteś ranny? - zapytała z trwogą.
- Tylko obolały. Nic mi nie będzie. Dzięki Bogu nikt nie zginął.
- Tak, dzięki Bogu... - odparła rozpaczliwym głosem i zajrzała mu w oczy. - Co ja
teraz pocznę? Nie mam już drukarni.
- Bądz spokojna. Schwytamy tego, kto to zrobił. To nie był wypadek. Widziałem
kobietę. Wybiegała z budynku, kiedy już się paliło.
- Kobietę?!
- Nie inaczej. Była zdumiewająco wysoka. Podobna do tej, która wychodziła z na-
miotu twego ojca, po tym jak go zabito.
- Niemal o niej zapomniałam. - Miała trudności z zebraniem myśli. - Pamiętasz,
chyba doszliśmy do wniosku, że mógł to być mężczyzna w przebraniu?
- Ktokolwiek to był, udało mu się zbiec, ale nie na długo. - Pomógł jej wstać, a gdy
zachwiała się na nogach, wziął ją na ręce. - Musisz odpocząć.
- Jestem brudna - mruknęła niewyraznie. - Nie mogę wejść w takim stanie do czy-
stej pościeli. - Gdzie Jane? I pozostałe służące?
- Nie myśl teraz o nich. Są gdzieś w pobliżu i nic im nie grozi. Oprzyj się o mnie.
Zamknęła posłusznie oczy, ale wszechobecny swąd dymu i spalenizny okazał się
nie do zniesienia.
- Nie możemy tu zostać - orzekł Gawain, wniósłszy ją do domu.
R
L
T
Podniosła na chwilę głowę.
- Ale... gdzie się podziejemy w środku nocy?
- Będziemy spać pod gołym niebem.
Zaśmiała się.
- Zabierzesz mnie na wieś?
- Zabiorę cię na swoją łódz.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Uleciało mi z głowy, że przypłynęliśmy ze Smallhythe łodzią. Będą nam chyba
potrzebne koce i poduszki? I czyste odzienie? Jak zamierzasz trafić po ciemku na przy-
stań?
- Wciąż tylko pytania i pytania, Beth. Nigdy nie przestajesz ich zadawać?
- Nigdy.
- Zaufaj mi.
- Dobrze, zaufam ci. - Uśmiechnęła się słodko. - Straciłam posag, więc raczej nie
znajdziesz mi męża. Wiesz o tym?
- Nie wydajesz się tym szczególnie zasmucona.
- Cóż, mimo wszystko mam powody do radości. Oboje żyjemy i to jest dla mnie
najważniejsze.
Płynęli co najmniej dwie godziny, nim Gawain w końcu znalazł właściwe miejsce i
zarzucił kotwicę. Kiedy wyskoczył z łodzi, Beth drzemała na rufie.
Potrząsnął ją lekko za ramię.
- Gdzie jesteśmy? - spytała zaspanym głosem.
- W bezpiecznym miejscu. Poczekaj tu, zaraz po ciebie wrócę.
- Nie jest głęboko - stwierdziła, widząc, że woda sięga mu zaledwie do kolan. -
Przejdę sama. - Podeszła do niego z szerokim uśmiechem na ustach.
- Cóż za piękny poranek! Po tym co się stało wczoraj, nie sądziłam, że prędko to
powiem, a jednak!
Popatrzył na nią z błyskiem w oku.
- Jesteśmy brudni, mokrzy i mamy zrujnowany przyodziewek, a ty jesteś zadowo-
lona! - Roześmiał się w głos. - Niesłychane!
R
L
T
- Jesteśmy razem, niestraszne mi więc nawet przemoczone odzienie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]