[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zwietny pomysł - Jupiter pokiwał głową z uznaniem. - Powinniśmy też
sprawdzić kartotekę tych, którzy ostatnio odeszli z pracy lub zostali zwolnieni.
- Nie zapominajcie, że mamy trzy pierwsze litery rejestracji forda - przypomniał
Pete.
- Dziś rano zapisałem w końcu dane datsuna - Bob wyjął z kieszeni skrawek
papieru.
Wszyscy trzej wracali do Galactic trochę podniesieni na duchu. Bob przez cały
czas obserwował drogę za nimi - niestety, w tej sprawie byli wciąż ściganymi, nie
ścigającymi.
Jupe, Bob i Pete wpadli na drugie piętro i pognali do działu personalnego. W
jednym pokoju paliło się jeszcze światło. Pozostałe były ciemne - w weekendy dział
pracował tylko rano.
Za biurkiem siedziała sztywna kobieta o bladej twarzy i siwych włosach
zaczesanych gładko na tył głowy. . - Słucham? - zapytała, nie podnosząc nawet oczu.
- Chcielibyśmy przejrzeć dane samochodów, które mogą wjeżdżać na teren
firmy - powiedział grzecznie Jupiter.
- To poufne informacje. Nie udostępniamy ich. Nikomu - dodała surowym
tonem.
Potem obejrzała od góry do dołu trzech stojących przed nią nastolatków i bez
słowa wróciła do pracy.
- Ale proszę pani - Bob przywołał na pomoc swój słynny uśmiech - działamy w
interesie firmy...
- Młody człowieku - przerwała, uśmiechając się z lekceważeniem - od jak dawna
pracujesz w Galactic?
- Eee, jeden dzień.
- Jeden dzień? I przychodzisz tutaj, żeby uczyć mnie - od trzydziestu pięciu lat
zajmującą się sprawami Galactic - co jest dobre dla firmy?
Potrząsnęła głową, niezdecydowana, czy się śmiać, czy złościć. Jupe i Pete
parsknęli na widok głupiej miny Boba. Jeszcze mu się nie zdarzyło doznać tak
sromotnej porażki w rozmowie z jakąkolwiek kobietą.
- Chodzmy - Jupiter odciągnął kolegów na drugi koniec pokoju. - Mam pewien
pomysł.
Kobieta przyglądała się, jak podchodzą do telefonu, ale bez słowa wróciła do
pracy.
- Jak się przez nią przebić? - zastanawiał się Bob.
- To proste - wyszczerzył się do nich Jupiter. - Mogę się z wami założyć, że za
dwie minuty będzie jeść nam z ręki.
I nie przejmując się pełnymi wątpliwości spojrzeniami Boba i Pete a, Jupe wyjął
z kieszeni wizytówkę, sprawdził numer i sięgnął po telefon.
- Halo? Mówi Jupiter Jones...
Potem wyjaśnił, co się dzieje, i wspomniał o kartotekach.
- Tak. Dziękuję - powiedział w końcu, ale nie odkładał słuchawki, tylko
podszedł znowu do urzędniczki za biurkiem. Ta spojrzała na niego zmrużonymi ze
złości oczami.
- Znowu tutaj?
- Pan Ernesto Lara chce z panią mówić. Czeka na trzeciej linii.
- Nie marnuj mojego czasu - odpowiedziała niewzruszona.
Jupiter przechylił się, nacisnął odpowiedni guzik na jej telefonie i podając,
słuchawkę, powiedział:
- Pan Lara czeka.
Kobieta zawahała się przez moment, ale zaczęła rozmowę.
- Mówi Anna Hansen... Pan Lara?! - słuchała chwilę. - Nic mi pan nie mówił... I
bierze pan za nich całkowitą odpowiedzialność? Dobrze.
Odłożyła słuchawkę trochę głośniej, niż było trzeba, i zmierzyła chłopców
badawczym wzrokiem.
- Tędy proszę - powiedziała w końcu, wstała i poprowadziła ich długim
korytarzem.
Szli za nią, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. W wielkim pokoju
zapełnionym kartotekami podeszła do komputera i wystukała kilka komend.
- Oto lista samochodów. Według nazwisk właścicieli oraz według numerów
rejestracyjnych. Czy coś jeszcze?
Bob natychmiast usiadł i zaczął przeglądać spis.
- Poproszę o dane pracowników, którzy ostatnio odeszli z pracy i tych, którzy
zostali zwolnieni. Chciałbym też wiedzieć, kto był w tym tygodniu na zwolnieniu
lekarskim - wyliczył Jupiter.
Pani Hansen wywołała dane na innym monitorze, przy którym od razu usiadł
Pete.
- Coś jeszcze? - zapytała Jupitera.
- Dane wszystkich pracowników.
- Te trzy - wskazała ręką szare szafy - zawierają dane bieżące. W tamtych pięciu
są informacje zdezaktualizowane.
- Dziękuję bardzo. To wszystko.
Zimno skinęła głową i wyszła.
- Muszę oddać ci sprawiedliwość, Jupe - odezwał się Bob znad swojego
komputera. - Jednak wiesz, jak postępować z kobietami.
- Ale z tymi powyżej pięćdziesiątki - mruknął złośliwie Pete.
- Wszystko polega na odpowiednich kontaktach, chłopcy - zadowolony Jupiter
stał za plecami Pete a i pomagał mu szukać. - Liczą się tylko kontakty.
- ... żadnego białego datsuna - rozległ się głos Boba.
I zaraz potem:
- Znalazłem!
- Co?
- Właściciel corvetty nazywa się Brick Kalin. Przeliterował nazwisko.
- Brick Kalin jest od trzech dni na urlopie - Pete wpatrywał się w swój monitor.
- Co znaczy, że w środę mógł być na pchlim targu.
- Mam jeszcze coś - przerwał mu Bob. - Czerwone pinto należy do niejakiego
Porntipa Thanikula. To może być tajlandzkie nazwisko, nie? Podszedł do kartotek,
żeby znalezć więcej danych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]