[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i szkarłat, poza tym nie pokładałem takiej wiary w zdolność przetrwania Dave a
jak we własną. Każdy człowiek ma w swoim życiu takie chwile, że wydaje mu się,
iż kule się go nie imają, i ja, siedząc wówczas w okopie naprzeciw atakujących
wojsk Zaprzyjaznionych, tak właśnie się czułem. Poza tym spodziewałem się, że
natarcie rozwijające się właśnie na naszym przedpolu może się w każdej chwili
załamać. Co też oczywiście się stało.
Rozdział 11
Przerwa, która nastąpiła w natarciu Zaprzyjaznionych, nie kryła w sobie żad-
nych tajemnic. %7łołnierze, którzy nawiązali z nami chwilowy kontakt, stanowili
linię zwiadu wysuniętą przed główne siły Zaprzyjaznionych. Mieli za zadanie pę-
dzić przed sobą cassidańskiego przeciwnika, póki ten nie okopie się i nie zdradzi
oznak gotowości do walki. Kiedy tak się stało, pierwsza linia zwiadu, jak należało
się tego spodziewać, wycofała się, posłała po posiłki i trwała w oczekiwaniu.
Była to taktyka wojskowa starsza niż Juliusz Cezar przyjąwszy oczywiście,
że Juliusz Cezar byłby wciąż jeszcze przy życiu.
Właśnie ta taktyka oraz okoliczności, które przywiodły mnie i Dave a do tego
miejsca w tym czasie, dostarczyły mi pożywki umysłowej do wyciągnięcia kilku
wniosków.
Pierwszy z nich głosił, że wszyscy, jak tu stoimy miałem na myśli zarówno
Zaprzyjaznionych, wojska cassidańskie, jak i całą machinę wojenną aż po wplą-
tane w jej tryby jednostki, jak Dave i ja sam idziemy na pasku sił znajdujących
się daleko poza obrębem pola walki. I nie tak trudno wskazać owe manipulują-
ce nami siły. Jedną z nich był oczywiście Starszy Bright, który martwił się o to,
by najemnicy z Zaprzyjaznionych zdołali swoje zadanie doprowadzić do końca
i dzięki temu zapewnili sobie zatrudnienie u następnego pracodawcy. Bright, jak
szachista stawiający czoło drugiemu szachiście, obmyślił i wykonał pewien ruch,
którego celem było zakończenie wojny jednym śmiałym taktycznie posunięciem.
Lecz ten jego ruch został uprzednio przewidziany przez przeciwnika. A prze-
ciwnikiem tym mógł być jedynie Padma wraz ze swą ontogenetyką.
Jeżeli Padma za pomocą swoich kalkulacji mógł ustalić fakt mojego pojawie-
nia się na freilandzkim bankiecie wydanym na cześć Donala Graeme a, to dzięki
tejże samej ontogenetyce był w stanie obliczyć, że Bright ma zamiar wykonać
siłami z Zaprzyjaznionych jakiś szybki ruch, mający na celu zniszczenie nale-
żącego do nieprzyjacielskiego obozu kontyngentu cassidańskiego. Wniosek, że
tego dokonał, można było drogą dedukcji wysnuć z faktu, iż użyczył Cassidanom
jednego z najlepszych taktyków swego wojska Kensiego Graeme a. W innym
wypadku obecność Kensiego w kluczowym momencie na polu bitwy nie dawała
się logicznie wytłumaczyć.
79
Mnie jednak nurtowało kryjące się za tym wszystkim pytanie, dlaczego Padma
miałby automatycznie przeciwstawiać się Brightowi. O ile wiedziałem, Exotiko-
wie nie mieli powodów do zainteresowania wojną domową na Nowej Ziemi
wojną o niezaprzeczalnym znaczeniu dla świata, na którym się rozgrywała, ale
niewielkiej wagi w stosunku do innych spraw dziejących się pomiędzy czternastu
światy a gwiazdami.
Odpowiedz mogła kryć się gdzieś w gąszczu porozumień kontraktowych, re-
gulujących przypływ i odpływ wyszkolonego personelu pomiędzy światami. Exo-
tiki, podobnie jak Ziemia, Mars, Freilandia, Dorsaj, niewielki katolicki świat St.
Marie i górniczy świat Coby, nie rekrutowały swej wyszkolonej młodzieży en bloc
i nie sprzedawały jej kontraktów na inne planety bez uwzględnienia woli jednost-
ki. Stąd znane były jako światy luzne , automatycznie przeciwstawiane takim
światom ścisłym , które jak Ceta, Zwiaty Zaprzyjaznione, Wenus, Newton i cała
reszta wymieniały się swoim wyszkolonym personelem, nie zwracając uwagi na
prawa i życzenia pojedynczego człowieka.
Zatem Exotiki, jako światy luzne , były niejako automatycznie przeciwne
ścisłym Zwiatom Zaprzyjaznionym. Lecz ten fakt nie był jeszcze wystarcza-
jącym powodem, by bez wyraznej potrzeby opowiadały się po jednej ze stron
w konflikcie na którymś ze światów trzecich. Być może istniał jakiś tajny splot
bilansów kontraktowych Exotików i Zaprzyjaznionych, o których nic nie wiedzia-
łem. Jeśli nie to musiałbym przyznać, że nie mam zielonego pojęcia, czemu
Padma przykłada rękę do całej tej sytuacji.
Lecz ja, który z manipulacji ludzmi uczyniłem sobie narzędzie do dyrygowa-
nia całym otoczeniem, pojąłem, że poza zaczarowanym kręgiem mej elokwencji
istnieją siły, które, raz wprowadzone do gry, mogą udaremnić wszystko, czego
bym chciał dokonać, przez sam fakt, iż pochodzą z zewnątrz. Krótko mówiąc, na-
ginanie wydarzeń i ludzi do swych własnych celów wymagało wzięcia pod uwagę
daleko rozległej szych obszarów, niż sądziłem do tej pory.
Zakonotowałem sobie to odkrycie do wykorzystania w przyszłości.
Drugi wniosek, który mi teraz przyszedł do głowy, dotyczył bezpośrednio
kwestii obrony naszego wzgórza z chwilą, gdy Zaprzyjaznionym uda się ściągnąć
posiłki. Tego miejsca nie sposób było bronić z dwoma tuzinami ludzi. Widział to
nawet taki jak ja cywil.
Jeśli ja to dostrzegłem, z pewnością też zauważyli to Zaprzyjaznieni, nie mó-
wiąc już o przodowniku roty. Najwidoczniej bronił się wyłącznie na rozkaz swego
dowództwa, mieszczącego się dalej od linii frontu. Po raz pierwszy ujrzałem ja-
kieś wytłumaczenie jego niechętnej postawy w stosunku do mnie i Dave a. Z pew-
nością miał własne kłopoty na głowie włącznie z jakimś wyższym oficerem
w dowództwie, któremu spodobało się zażądać, by przodownik razem ze swym
patrolem utrzymał to właśnie wzgórze. Moje uczucia względem przodownika roty
stały się nieco cieplejsze. Nieważne, czy rozkazy, które otrzymał, były mądre, wy-
80
wołane paniką, czy też głupie, był w dostatecznej mierze żołnierzem, by wykonać
je najlepiej, jak potrafił.
Pojawił się temat na świetny artykuł: beznadziejna próba obrony wzgórza bez
żadnego wsparcia ze skrzydeł i zaplecza przeciwko całej armii Zaprzyjaznionych.
Między wierszami tej historii mógłbym przemycić kilka słów na temat tego, co
myślę o dowództwie, które doprowadziło do takiej sytuacji. I wówczas rozejrza-
łem się wokół po wzgórzu, popatrzyłem na okopanych rekrutów z jego patrolu
i mdlący chłód ścisnął mnie w dołku, gdyż oni również tkwili w tym po uszy,
a nie znali ceny, którą im przyjdzie zapłacić za to, że staną się bohaterami mojego
artykułu. Dave szturchnął mnie w żebro.
Spójrz tam. . . jeszcze dalej. . . wionął mi do ucha.
Spojrzałem.
Pośród Zaprzyjaznionych ukrytych między drzewami u stóp wzgórza zrobił
się ruch. Jednakże widać było, iż dopiero przegrupowują się i zbierają siły przed
prawdziwym atakiem na wzgórze. Jeszcze przez kilka minut nic nie powinno na-
stąpić i już miałem to powiedzieć Dave owi, gdy ten trącił mnie znowu.
Nie! powiedział ściszonym głosem, acz ponaglająco. Nie tam. Dalej.
Pod samym horyzontem.
Spojrzałem. I zobaczyłem to, o co mu chodziło. Daleko, daleko, tam gdzie
linia drzew ostatecznie dotykała nieba coraz bardziej błękitnego i gorącego, w od-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]